Wczoraj mialem przyjemnosc byc gosciem popoludniowego programu Piotra Klimowicza w radio www.radiowroclove.com . Rozmawialismy na temat Bali - zatem podpinam linka pod naszego bloga:
Kacper w RadioWrocLove.com na temat Bali
Ja nie dalem rady siebie sluchac ale moze Wam sie uda ;)
Pozdr
Cendrawasih i Kecak dance:
Taneczne Bali
Ubud i okolice:
Ubud
I jeszcze raz Ubud:
Ubud once again
Lovina i okolice:
Link
Wreszcie sie troche ogarnalem ze wszystkim i bede zamieszczal dzisiaj i jutro kolejne galerie zdjec.
Nie wiem czy format bedzie ok, ale mam nadzieje, ze nie bedziecie sie za bardzo wkurzac ogladajac zdjecia ;)
Oto adres do naszej galerii:
Cendrawasih Galeria
Jak sie naucze obslugiwac program pokroju VirtualDub to i nawet filmiki zamiescimy ;)
PS. Na wiekszosc zdjec w prawym dolnym rogu jak sie kliknie to mozna przeczytac (najczesciej) SUPER ZABAWNY komentarz do zdjecia
pzdr
Kacu
12/13/06/2009
Na lotnisko zawiozl nas kierowca zgodnie z czwartkowymi ustaleniami (odbior spod hotelu o 07:30am w piatek). Zajelo nam to jakas godzine (z Ubud prosto pod terminal). Tam Kacper obowiazkowo zaliczyl azjatyckiego Maca ;) a potem wypilismy po ostatnim egzotycznym soku ze swiezych owocow (ale nam bedzie tego brakowac!).
Potem zaskoczenie na lotnisku kiedy okazalo sie, ze przy wyjezdzie z Indonezji musimy uiscic podatek (!) - 150 tys rp od osoby. Oczywiscie nie mielismy przy sobie gotowki (karta placic nie mozna) a na lotnisku nie ma bankomatu wiec zglosilismy sie grzecznie u ochroniarza i za jego pozwoleniem opuscilismy lotnisko by w bankomacie przed pobrac pieniadze. Potem ponownie kontrola bagazu podrecznego i juz chwile pozniej po przejsciu kilku okienek, gdzie kolejno zostawialismy uprzednio wypelnione druczki zasiedlismy na lawkach oczekujac na boarding.
Lot z Bali do BKK - spokojny.
Potem kolejne spotkanie z super 'symaptycznymi' urzednikiami (nie znaja slowa prosze, padaja tylko niewyrazne komendy spod maski, ktory wszyscy obowiazkwo nosza: "money!"; "photo!"; "ticket!") na lotnisku w BKK. Oczywiscie mimo spedzenia na lotnisku zaledwie 4h musielismy wyrobic wize (najwiekszy absurd z jakim sie do tej pory spotkalam!) - tym razem juz musielismy za nia zaplacic (100PLN/osoba). Nauczeni doswiadczeniem zalatwilismy to w jakies pol godziny tym razem i nawet zdazylismy odebrac nasze bagaze ;) Poszlo sprawnie, ale nie bez problemow - Kacprowi bankomat wciagnal karte! Na szczescie mielismy moja wiec pieniadze na wize udalo sie wybrac a karte odzyskalismy juz pozniej bez wiekszych klopotow. Strefa bezclowa w BKK olbrzymia wiec czas w oczekiwaniu na samolot zlecial nam dosc szybko (ceny wysokie). Sam lot to w zasadzie przyjemnosc - jakis film, program, muzyka, teleturniej (gralismy oboje w Milionerow ;)), kolejne posilki i juz (po 7h) bylismy w Doha (ok 23:30 czasu lokalnego).
No i tutaj najciezsza czesc podrozy - 8.5h w oczekiwaniu na lot do Berlina. Ktos projekujac to lotnisko o takich jak my nie pomyslal! Jest wprawdzie tzw quite room gdzie na lezankach mozna nawet sie wyspac, ale ich ilosc nie odpowiada ilosci pasazerow wiec my sie nie zalapalismy :( Pozostaly nam mega niewygodne krzesla - swietne do siedzenia (miekkie), ale juz kompletnie nie nadajace sie do lezenia (maja metalowe, nie skladajace sie podporki pod rece) Nijak nie da sie na tym polozyc! Poskladani jak najlepiej moglismy troche pospalismy, ale trudno to bylo nazwac odpoczynkiem. Na szczescie linie katarskie dbaja o swoich pasazerow i dla wszystkich, ktorych czas oczekiwania na lot przekracza 5h jest zapewnione sniadanie/lunch albo obiad w zaleznosci od pory dnia. Nam przypadlo sniadanie. Po darmowe vouchery nalezy zglosic sie w okienku transferowym (wspominam o tym bo nam dowiedzenie sie tego zajelo troche czasu ;)) Sniadanie niestety przyjemnoscia nie bylo (srednio smaczne!), ale nie narzekalismy bo przeciez bylo ;) Gdybysmy mieli sami za nie zaplacic to byloby gorzej - cena (drogo) nie odpowiadala jakosci!
W koncu przedostatni etap podrozy - najgorszy bo tu juz nam sie dluuuuzylo!
Silny wiatr nad Niemcami nieco nami pokiwal, ladowanie (sobota 13:13 pm) tez bylo dosc twarde ;).
Potem w auto i w koncu dotarlismy do Jeleniej Gory, gdzie spedzialismy sobotnia nc dzieki uprzejmosci Kacpra rodzicow ;)
THE END!
Etykiety: Bali, Indonezja, lotnisko w Doha, oplata lotniskowa na Bali, wiza do Tajlandii
11/06/2009
Ostatni dzien w Ubud to dluugie spanie rano, ostatnie sniadanie (po powrocie na jakis czas zawieszamy smazenie nalesnikow), ostatnie targowania sie i zakupy, ostatni lunch w Dewa Warung, popoludniowa drzemka (zar lejacy sie z nieba skutecznie zniechecal do dluzszych spacerow) a potem pierwszy masaz wsrod wielu 'ostatnich' rzeczy tego dnia.
Na masaz zdecydowalam sie tylko ja ;) i mial byc to poczatkowo tradycyjny masaz balijski (1h/60 tys rp), ale po zobaczeniu salonu beauty od wewnatrz zmienilam zdanie (odbiegal od moich wyobrazen idealnego miejsca; ze tez z taaak wielu salonow pieknosci w Ubud musialam wybraz akurat ten!). Zmienilam go na masaz plecow, ramion i szyi (0.5h/45 tys rp), gorzej poszlo z wytlumaczeniem tego mojej masazystce. Dziewczyna nie rozumiala nic po ang i jedyne slowa, ktore przypuszczam byly jej znane to 'ok.finish' po skonczonym juz masazu. Dopiero zawolanie szefowej zalatwilo sprawe. Tak to jest jak sie kombinuje i zmienia zdanie...Sam masaz przyjemny, ale trudno jakos go ocenic bo to naprawde byl pierwszy masaz w moim zyciu (we Wro jakos trudno mi sie bylo przekonac do tego typu 'przyjemnosci'). Niewatpliwie zaskoczyla mnie sila z jaka ta niewielkiej postury dziewczyna masowala moje spiete plecy i ramiona!
W czasie kiedy ja oddawalam sie przyjemnosciom Kacper zalatwial transport na lotnisko (ostatecznie taxi za 160 tys rp) i relaksowal sie dla odmiany w kafejce internetowej.
Ostatnim punktem programu byl taniec kecak i transowy taniec z ogniem w swiatyni Bata Karu (http://en.wikipedia.org/wiki/Kecak)
Kilkudziesieciu pol nagich balijskich facetow z kwiatkiem zatknietym za uchem wydajacych z siebie dosc interesujace i kompletnie niezrozumiale dzwieki bedace tlem dla historii dziejacych sie w kregu, ktorzy tworzyli. Interesujace!
Kacper do dzisiaj (14/06) jest pod wplywem zaslyszanych dzwiekow ;-D
Potem ostatni obiad w Dewa Warung....
Etykiety: Bali, balijski masaz, Indonezja, kecak dance, Ubud
10/06/2009
Postanowilismy skorzystac z propozycji LP i wybralismy jedna z tras spacerowych przez nich opisana - do pobliskiej wioski Sayan. Dzisiaj znowu zar leje sie z nieba wiec nie bylo latwo. Mega spoceni pokonalismy kilka gorek i dotarlismy do wioski artystycznej bohemy. Punktem kulminacyjnym mial by hotel Sayan Terrace z przepieknym widokiem na doline!!!! Naprawde dla tego widoku warto bylo sie az tak spocic ;) Z tarasu tego hotelu widac w oddali 5 gwiadkowy hotel 'Four Seasons' z basenem na skraju przepasci!!! Ale nocleg tam duzo za duzo przekracza mozliwosci naszego budzetu bo to wydatek rzedu, bagatela, 570$/noc!!! W restauracji wypilismy zimna (!) cole, popodziwialismy widoki i ruszylismy w gore wioski do punktu, w ktorym koncza swoja przygode zwolennicy raftingu. Trzeba bylo pokonac setki schodow w dol by dotrzec do rzeki i pokonac niezmordowanych sprzedawcow (gdzie ich nie ma!) by potem odpoczac nad brzegiem rzeki Ayung. Urocze miejsce ;)
Obesrwujac splywajace do bazy pontony sami nabralismy ochoty na rafting ;) ale cena juz nie na nasza kieszen ;) Moze innym razem.
Tu Kacu ;)
Wracajac wlasnie z tego "spaceru" chcielismy zapytac sie o ceny raftingu. Podeszlismy do jednej z budek tzw "informacji turystycznych" no i oczywiscie koles zaczyna, ze NORMALNA (haha) cena to 68$/osobe, ale on da nam fantastyczna znizke. 400tys rp (40$) za osobe. W tym momencie wiedzielismy, ze nas tak czy siak nie stac wiec Sztanderka zaczela isc w strone centrum Ubud. A mnie czlowien dalej molestowal, po 5 min doszlismy do 25$/osobe i mysle, ze jeszcze z 5$ by upuscil bo mial przeciez "special agreement" z organizatorami. Tak czy siak na sama koncowke dla nas to bylo za duzo. Tylko samo to targowanie zaczelo juz mnie meczyc. Podaja ceny 8 razy wyzsze niz one powinny byc w rzeczywistosci i gadasz, gadasz, gadasz az dochodzisz do NORMALNEJ ceny dla nas. Po drodze postanowilismy zakupic jeszcze kilka upominkow dla ziomow wiec zaszlismy na targ. Tam dalszy ciag irytacji z mojej strony. Naprawde juz sie wkurzylem jak koles za kawalek badziewnego kamyka chce 5$. A mi w tym upale nie chce sie schodzic z cena do 1$ (nie wiem czy to w ogole tyle bylo warte). I tak wszedzie. Babcia przy wejsciu na targ za 2 snake fruity (cena balijska to ok 10tys rp za kilogram) chciala od nas 20 tys rupii za 2 owoce wazace pewnie ze 100gram!!! Mowie jej, ze dam jej 2 tys. Ona "ok, ok" ale widac, ze nic nie rozumie. Daje jej 2 tys a ona wielce obrazona wyrzucila te pieniadze :)) Kilka metrow dalej kupilismy te same owoce za 3tys co i tak wg mnie jest zdzierstwem. To samo opowiadali nam spotkani Polacy (www.jedziemydookola.pl) kiedy to w jednym miejscu kisc bananow kupowali za 3tys a w innym chcieli od nich 15tys! Ostatecznie w miare jestesmy zadowoleni z zakupow ;) Choc na calosc nie starczylo cierpliwosci ;) Jutro ciag dalszy tylko sil musimy nabrac ;)
Po drodze pomiedzy raftingiem a Ubud na Jalan Sanggingan od strony polnocnej idac w strone Neka Museum trafilismy do Simple Warung. Myslelismy,ze damy rade dojsc do Dewa Warung, ale to jest na drugim koncu miasta patrzac z tej strony. Bylismy coraz bardziej bez sil a miejsce wygladalo calkiem przyjemnie. Jak czesto tutaj bardzo mila obsluga, miejsce widac, ze nowe. Proste i przyjemne. Ceny raczej niskie choc of kors wieksze niz w Dewa. Za 20tys rp (2$) wzielismy sobie danie dnia (sroda) Ketupat Sayur. Byla to zupa o smaku curry z duuuza iloscia warzyw, naprawde smacznym kurczakiem (tutaj to wyjatkowa sytuacja ;) ), jajkiem i chrupkami ryzowymi (krakersami?). Bylo pysznie!! Zupa dosc ostra ale nie taka, ze oczy wyskakuja z orbit - kilka razy kaszlnelismy ale dalo sie jesc ;) Ogolnie jedzenie naprawde pyszne i gdyby nie bylo to tak daleko to pewnie jutro na lunch tez tam bysmy wpadli ;) Razem zaplacilismy 5$ za dwie osoby - jedzenie+woda+cola.
Na tej samej ulicy jest tez dobra "meksykanska" knajpa Nacho Mama, ale tam ceny sa juz raczej wyzsze. Za obiad trzeba liczyc pewnie gdzies z 10$. Wszystko jednak smaczne no i warte polecenia!
Ogolnie Ubud pod wzgledem cen jest bardzo zroznicowane. Mozna znalezc hotel za 8$ za dwie osoby/noc (my placimy 9$ i jest w miare ok, tylko zimna woda jest NAPRAWDE ZIMNA!!), mozna spac w 5* za ponad 500$. To samo z jedzeniem - w Dewa Warung mozna zjesc obiad z napojem/sokiem za 15tys rp (1,5$) a mozna tez wrzucic cos na zab za 20$. Wczoraj poszlismy do Tutmak Cafe (Kopi Warung) gdzie za 2 gorace czekolady, ciasto cynamonowe (pyszne!) i brownie zaplacilismy 8$. Chwile pozniej poszlismy na kolacje gdzie zamowilismy zupe, smazone noodle, 8 szaszlyczkow kurczakowych w sosie sate i browar (duzy 0,6l) zaplacilismy 5$ z czego 2$ to browar ;) z pewnoscia jedzenie za 1$ jest lepsze od naszych budek przydworcowych ;) choc pewnie w podobnych warunkach jedzenie jest przygotowywane ;)
Dzisiaj tez zanieslismy nasze rzeczy do pralni. Rzeczy w ktorych kapalem sie w oceanie (koszulka i spodenki) w czasie naszej podrozy byly w reklamowce. Dzisiaj naprawde ciezko bylo otworzyc ten worek. Nawet pani w pralni nie wytrzymala i zrobila dosc krzywa mine ;))) miejmy nadzieje, ze moja koszulke Toon Army Poland da sie uratowac ;)
The end.
Sztondi i Kacu
09/06/2009
Po przyjezdzie do Ubud poprzedniego dnia napelnilismy nasze wyglodniale brzuszki w Dewa Warung i szybko poszlismy spac. Rano wysmienite sniadanie i na wypozyczonym motorze (50tys rp/dzien) ruszylismy zwiedzac okolice Ubud. To co zaplanowalismy pierwotnie w dwa dni udalo sie "zrobic" w jeden ;). Zaczelismy od Jaskini Slonia - tutaj jednak bardziej mnie podobaly sie kobiety -fontanny niz sama jaskinia ;) Potem zajechalismy do YEH PULU zeby zobaczyc wyryte w skale 14- wieczne rzezby przedstawiajace codzienne zycie. Od samych rzezb mnie bardziej przypadla do gustu droga do nich prowadzaca - waska, biegnaca w dol, wzdluz potoczku, pod palmami. Tam na miejscu balijska staruszka odprawila nad nami jakies dziwne modly, przykleija ryz na czola, mnie wsadzila kwiatka za ucho i.... kazala zaplacic ;)
Nastepny w kolejnosci byl 3 metrowy posag GIANT OF PEJENG.Nic zachwycajacego.
Dopiero swiatynia GUNUNG KAWI pieknie polozona w dolinie z wielkimi posagami/monumentani wyrytymi w skale zrobila na nas wrazenie.Zasapani wdrapalismy sie z powrotem w gore, zjedli ciastka i wypili cole w miejscowej restauracji i ruszylismy dalej do TIRTA EMPUL zobaczyc ichnie swiete zrodla. Musi to byc rzeczywiscie istotne dla balijczykow miejsce bo naboznie, w calym ubraniu zanurzali sie w swietych wodach.
W drodze powrotnej do Ubud zatrzymalismy sie w Ceking zeby popodziwiac pola ryzowe.
Wejscia do swiatyn o wydatek 6tys rp (wliczony sarong).
Po dosc intensywnym przedpoludniu pozny lunch w Ubud oczywiscie w Dewa Warung (cale 32tys rp z deserem: kokosowe ciasto) a potem ruszylismy do Petulu zobaczyc wracajace do gniazd ptaki - herony (http://en.wikipedia.org/wiki/Heron). Zadni z nas ornitolodzy wiec popatrzylismy na przylatujace kluczami ptaki (duuuuuuzo ptakow) az zlapal nas rzesisty deszcz. Zaczelo lac jak z cebra a my motorem :-/ Czekalismy zatem i czekalismy az nieco zmaleje sciana deszczu, wbilismy sie w chwilowy mniejszy troche deszcz i mokrzy, ale cali i zdrowi dotarlismy z powrotem do Ubud.
Plany na kolejnem ostatnie dni na Bali: zostajemy w Ubud do piatku (jest tu dostatecznie duzo rzeczy do zobaczenia) i w pt rano, najprawdopodobniej taxi (150tys rp), pojedziemy bezposrednio na lotnisko.
04-08/06/2009
Wrocilismy do Ubud :) Nie za bardzo usmiechalo nam sie siedziec na necie na Gili Air (jest taka mozliwosc), predkosc wczytywania google.pl ok minuty skutecznie nas zniechecilo do czegokolwiek ;) Dlatego teraz krotkie streszczenie, choc ogolnie raczej niewiele sie dzialo przez te 3 dni ;)
Podroz kosztujaca nas 16$ od osoby jest tak wygodna jak jej cena. Najpierw zostalismy zgarnieci sprzed naszego "hotelu" ok 7 rano. Po drodze zbieralismy jeszcze innych ludzi i tak wypchanym po brzegi busikiem ruszylismy do Padangbai. Po godzinie zameldowalismy sie w jakiejs dziwnej knajpie, ktora jednoczesnie byla zdaje sie biurem firmy, ktora nas transportowala (Lombok Wisata). Tam ok 30 min bezsensownego siedzenia i weszlismy na prom (slow boat/ferry) na Lombok (Lembar). Tam niczego sie nie spodziewajac weszlismy na odkryty "taras" z drewnianymi lezakami. Jednak lezakow odechcialo nam sie mniej wiecej po okolo 30min, zanim prom jeszcze wystartowal. Oczywiscie w tym czasie bylismy maltretowani przez sprzedawcow. Nie chcialo mi sie tego wszystkiego liczyc, ale stawiam, ze kazdy sprzedawca podszedl do nas minimum 5 razy a bylo ich z 10. Kazde zle spojrzenie, kazdy zly ruch mial olbrzymie znaczenie. W jednej sekundzie w Twojej rece mogla znalezc sie zimna Coca Cola "po promocyjnej" cenie ;) Jak prom wystartowal okazalo sie, ze bedzie on plynal jakies 5 godzin (!!). A my na tym skwarze. Polozylismy sie na lezaku, zakrylismy twarze i wypacalismy zla karme ;) Sztanderka padla mysle, ze po 1,5h. Ja dalem rade 3h ;) Znalezlismy jakas miejscowke w srodku i tam przeczekalismy do konca wycieczki. Pozniej znowu zapelnilismy busa (8 osob, bagaze na dachu - na bagazniku takim jak sie kiedys montowalo do maluchow ;) ). Pod drodze do Bengsal oczywiscie postoj w siedzibie firmy w Mataram (kolejny papierek do wypelnienia...) I przez gory (wow!) waska drozka w padajacym deszczu dojechalismy do miejsca skad mielismy wziac lodzie na Gili. Wiekszosc ludzi poplynela na najwieksza wyspe Trawangan. A nasza lodz najpierw na Gili Air a pozniej na Meno. Na Air wyszly chyba 3 osoby. Byla 17, zjedlismy do tej pory nalesnika bananowego na sniadanie 10h wczesniej. Planow mieszkaniowych w zasadzie nie mielismy wiec postanowilismy dac sie zaprowadzic chlopakowi w koszulce z napisem POLSKA do jego bungalowow Mata Hari. 8$ za noc co bylo latwo zauwazyc po wyposazeniu - lozko, LATARKA, kikut imitujacy prysznic no i WESTERN TOILET czyli normalny klop ;) i w zasadzie tyle. Slodka woda byla tutaj zaleta ;) Nie mielismy sily lazic z plecakami wiec postanowilismy zostac na noc i nastepnego dnia sie gdzies wyprowadzic. Zostawilismy walizki i ruszylismy w poszukiwaniu pozywienia ;) Zlowilismy ponownie Barrakude. Tym razem jakis kolosalnych rozmiarow, wiec po zjedzeniu jej na pol Sztaderka prawie pekla ;) Nastepnego dnia przeprowadzilismy do Sandy Bungalows. Z poczatku wszystko wygladalo dobrze, jednak klopoty zaczely sie po pierwszej nocy. Rano Sztanderka wchodzac do toalety zawrocila sie i kazala ogladac ;) Na podlodze bylo z 10 karaluchow ;) Nie nazwalbym ich "karaluszkami" mialy gdzies z 5cm wielkosci. Zawolalismy naszego wlasciciela a on golymi nogami z domestosem w reku zaczal swoja rebelie. Zabil ich troche ale mozna powiedziec, ze ciagle ich przybywalo. Dostalismy w prezencie fantastyczny spray na robale. W zasadzie przez pol dnia srednio nam sie odpoczywalo kiedy myslelismy o tych robalach. Jaszczurki z Bali sa przyjemnoscia w porownaniu do tego gow***. Nasza lazienka po calym dniu walki wygladala jak pogorzelisko. Jednak mielismy wrazenie, ze juz nic nam sie nie rusza ;)
Caly dzien odpoczynku w takich fajnych drewnianych chatkach z poduszkami z widokiem na morze i plaze troche nas uspokoila, jednak wieczorem miarka sie przebrala kiedy to znalezlismy jednego "zioma" w naszym lozku ;) W zasadzie do smiechu nam nie bylo, poszlismy do wlasciciela i zarzadalismy zmiany pokoju. Tam bylo juz znacznie spokojniej choc niepewnosc przy kazdorazowym wchodzeniu do lazienki pozostala. Kolejny dzien w zasadzie oprocz spaceru wokol wyspy i jedzenia w Sasak Warung (polecamy! tanio i smacznie) bez zadnych atrakcji. W Sasak Warung zjadlem NAAAAAAAAAJLEPSZA kanapke z tunczykiem w swoim zyciu. Moglbym je jesc codziennie (2,5$ 4 kanapki z frytami). Po prostu miod w gebie (tunczyk w gebie!).
Ostatniego dnia wybralismy sie na snorkeling tour dookola trzech wysp. Razem z nami Anglik, Czech i dwie Polki (jedna z JELENIEJ GORY!!). Sztanderka jak zwykle miala ciezkie chwile na lodzi. Jej mina raczej mowila wszystko ;) Ja troche ponurkowalem jednak rafa koralowa w porownaniu do tego co do tej pory widzielismy to byla lekko mowiac slabizna. Duzo martwych korali, miejscami odbudowujace sie "kolorowe wysepki", ale ogolnie nic specjalnego. Niektore ryby byly dosc ladne a najwieksza atrakcja byly zolwie. Sztanderce udalo sie ukradkiem zobaczyc jednego przez szybe na dnie lodzi (dumnie nazywane BOTTOM GLASS, w rzeczywistosci okienko ;) ). Ja widzialem dwa zolwie bedac w wodzie. Olbrzymie!! Niezle to wygladalo. Szkoda, ze nie umiemy nurkowac bo podczas nurkowania mozna ich dotknac, tak to pomknal z 5m pode mna gdzies w otchlan oceanu :) Ogolnie jakosc sprzetu, ktory mielismy raczej pozostawiala wiele do zyczenia. Sztanderka poprzednim razem korzystala z kapoka, znaczy sie life jacket. Tutaj bylo to predzej death jacket ;) Takze wrazenia takie sobie.
Bardzo nastawialem sie na te kilka dni odpoczynku i chyba za duzo sobie wyobrazalem ;) zawiedlismy sie na plazach - 2 metry piasku wymieszanego z martwym koralem - ni jak nie mozna sie na tym polozyc. Zejscie do wody raczej tez kiepskie. Okolo 16 zaczynal sie odplyw i woda w zasadzie zaczynala sie 100metrow od brzegu. Mimo wszystko cala wyspa jest niezwykle slodka. Wszystkie te chatki nad samym morzem. Pyszne ryby, romantyczna atmosfera. Na polnocnej stronie sa puby gdzie oczywiscie przy zachodzie slonca mamy "sunset prices" - 0,5$ taniej niz normalnie - mozna sie napic drineczka. Wszystko bardzo ladnie. Zapewne tez inaczej bysmy spojrzeli na wypoczynek tam gdyby nie ten skomasowany atak karaluchow ;) Na sam koniec przy pakowaniu Sztanderka chciala wytrzepac swoje buty z piasku i wyskoczyl jeden ;) spodobaly mu sie zapachy ;)
Droga powrotna znowu zajela nam caly dzien. Tym razem ominelismy gory jadac wybrzezem Lombok - zgarnialismy jeszcze ludzi z Senggigi. Niebieska woda, palmy kokosowe, slodkie plaze, przyjemne zatoczki. Raj! (przynajmniej tak to wygladalo ;) ).
Potem znowu 5h promem (tym razem od poczatku pod dachem). Znowu uzeranie sie ze sprzedawcami (ceny owocow zaczynaja sie od 10tys rupii za plaster arbuza a przed samym odplynieciem promu spadaja do 2tys rupii - 0,2$). Sztanderka dokonala mistrzowskiej sztuki i kupila napoj izotoniczny, ktory zawsze kupujemy za 6tys rp za 5 tys rp (cena poczatkowa 10tys rp). W Ubud wrocilismy do naszych Jaya Bungalows. No i zaraz Wam tu Sztondi skrobnie co dzisiaj robilismy.
Wielkie jo.
Kacu
Galeria z Gili Air
3/06/2009
Wczoraj wieczorem udalismy sie jeszcze ze Sztandereczka na tutejsze tance. Wybralismy performance odbywajacy sie w Palacu-Na-Wodzie.Piekna sceneria wytworzyla niezwykly klimat, ktory zostal lekkawo poturbowany przez zanik pradu (ponownie! ;) )na jakies 30min przed samym wystepem. Chyba z 10 Balijczykow ostro pracowalo z agregatem zeby podlaczyc choc jedna lampe oswietlajaca scene. Zaraz po rozpoczeciu wystepu swiatlo wrocilo i wszystko pieknie wygladalo. Ogolnie caly wystep tworzyly kobiety (tylko 2 facetow w zastepstwie). Okolo 30 kobiet grajaych na przedziwnych instrumentach (cos w stylu tutejszych gamelanow ale raczej nie bylo to to) i to one wlasnie rozpoczely instrumentalnie ten wystep. Nastepnie na scene wchodzily tancerki, ktore TEORETYCZNIE zaprezentowaly nam 6 tancow (teoretycznie=dla mnie wiekszosc wygladala tak samo ;) ). Wreszcie tez dowiedzielismy sie co sie dzieje z ladnymi balijskimi dziecmi - tancza w zespolach :) Zobaczylismy tez CENDRAWASIH dance dla tych ktorzy nie wiedza Cendrawasih to RAJSKI PTAK po indonezyjsku (Birds Of Paradise). Zapewne jak wrocimy do Ubud wybierzemy sie na Kecak (Keczak) dance - taniec malp. To jest raczej takie psychodeliczno schizowe patrzac na miny naszego wlasciciela hotelu, ktory to tanczy :D Dzisiaj rano prezentowal nam odglosy przy tym tancu ;)))) dosc przerazajace doswiadczenie :)))
Dopisek Sztanderkowy ;)
A mnie tam sie podobalo i bynajmniej nie bylo tak samo przez 1.5h przedstawienia. Dziewczeta przecudnej urody tancza kazda najmniejsza czescia ciala: oczami (!), dlonmi, ustami, cialem oczywiscie calym a nawet palcami u stop ;) Mamy pare filmikow wiec jak tylko wrocimy bedziecie mogli sami ocenic.
Slodkie byly dzieciaki w tancu krolika ;-D
Dopisek Kacprowy ;)
Mi tez sie podobalo ;) Co do dziewczyn sie zgadzam ;) a dzieciaki-kroliki jakby to powiedzial slynny juror You Can Dance mialy lekkie problemy z "synchronami" ;)) ale ogolnie naprawde fajny wieczor!
Dzisiaj poszlismy z samego rana do Monkey Forrest. No i tutaj musze pocieszyc Mame Tylendowa, ktora tak strasznie bala sie psow ;) Dzisiaj Sztanderka od razu po wejsciu do lasu bardzo sie spiela ;) Jedna mala malpa pomylila moja noge z konarem drzewa i zaczela sie wspinac az do mojego brzucha az spojrzala mi sie w oczy, pokazala zeby i zeskoczyla ;) Pani przed nami nie miala takiego szczescia jak malpka po plecach wskoczyla jej na glowe i chwycila za kolczyka niemal wyrywajac jej ucho ;) ostatecznie zjadla tylko kwiatka, ktorego kobita miala wpietego we wlosy ;) Pozniej jeszcze popatrzylismy sie jak gromadka czlekoksztaltnych skakala "na banie" do bajora ;) tutaj tez mamy filmik tylko kabla do aparatu brak i nie ma jak zrzucic naszych goodies na kompa :(
Dopisek Sztanderkowy:
Chcialaym zobaczyc swiatynie w samym sercu owego lasu (zachwalanego przez nasz przewodnik) ale CHRZANIE spacerowanie po lesie gdzie malpy skacza ci na glowe, plecy i wspinaja sie po nogach! Setki malp! Wszedzie! Do tego regulamin mowi wyraznie, ze owe stworzenia nalezy traktowac z respektem bo to one tam rzadza (!). Niby przechadzaja sie wokol miejscowi, zakladam, ze do interwencji w razie potrzeby, ale nie zauwazaylam by ktorykolwiek ruszyl palcem w ytuacji, ktora ja juz smialo nazwalabym niebezpieczna ech....Przez nie zobaczylam tylka jedna swiatynie bo do pozostalych odmowilam stanowczo wejscia! No coz swiatyn juz troche sie naoogladalismy a mi dzisiejsze przezycie z "siersciuchami" na dlugo wystarczy :-/
Dobra to sie wyzalila Mloda ;)
Teraz po drodze zahaczylismy kilka sklepow - ja kupilem sobie koszule (4$), Sztanderka skusila sie na sukienke (15$), zjedlismy obiad w Dewa Warung (Bamboo Corner w Ubud) a obiad kosztowal nas cale 35k rp (3,5$). Jedzenie bylo duzo smaczniejsze niz wczorajsza kolacja za 10$ - aby oszczedzic swoje gardlo chcialem pizze i byla to najgorsza pizza jaka kiedykolwiek jadlem :) Sztanderki kurczak fajnie sie nazywal w menu gorzej bylo na talerzu :) Dewa Warung wyglada jak klasyczny balijski warung (czyli taka jadalnia) ale jedzenie bylo smaczne, ruch tam tez raczej jest wiec wszystko powinno byc swieze. Gdyby tak nie bylo damy znac jutro :)
Zabukowalismy tez bilety na naszego shuttle busa na Gili Air. Kosztowalo nas to 330tys rp (33$) za dwie osoby. Wyruszamy o 7 rano spod naszego "hotelu", na miejscu bedziemy kolo 17:00. Najpierw z Ubud jedziemy busem na Padang Bai, pozniej promem na Lombok (chyba Lembar), pozniej busem wzdluz wybrzeza i znowu promem juz na Gili Air. Zapowiada sie dosc meczaca podroz ale miejmy nadzieje, ze bedzie sie oplacalo :) Nie wiadomo jak z netem na Gili, dlatego mozemy sie odezwac dopiero po powrocie. Nie wiemy tez w sumie ile zostaniemy na wyspie ;) Niby w Lonely Planet na mapce jest kawiarenka ale nie wiadomo czy bedziemy mieli cierpliwosc do wolnego netu ;)
Teraz idziemy do Palacu a pozniej jakis chill out i moze wiecej zakupow? ;)
trzymajcie sie.
Kacu & Sztondi
Etykiety: Bali, dance performance, Gili Air, Indonezja, monkey forrest, Ubud
Nasz najgorszy dzien calej wyprawy czyli wyjazd z Lovina i dotarcie do Tirty (Toya Bungkah) nadal wychodzi nam bokiem. Przerazeni nuda w niedziele po dotarciu do wioski postanowilismy udac sie do sasiedniej miejsowosci gdzie mial byc market. Market=2 stragany, pelno much i 50 osob patrzacych na nas ;) Kupilismy snake fruity i zmylismy sie czym predzej... Wieczorem jak tylko zaczelo sie sciemniac wylaczyli prad i wszedzie bylo kompletnie ciemno. Zatem dosc szybko polozylismy sie spac. Ok 21 wlaczyli swiatlo. Pierwszy raz mielismy w pokoju TV wiec postanowilem z niego skorzystac ;) akurat lecial mecz Fiora - Milan. Obejrzalem pierwsza i zasnalem (liga wloska ;) ). Najlepszy motyw z tego wszystkiego to zeby dzialal TV musialo byc wlaczone swiatlo ;)) Indonezyjska technika I'd say ;)
Jak wstalismy o tej 3 rano to czulem lekki bol gardla i ogolnie jakos tak niefajnie bylo. Szybki prysznic i zapierdzielalismy na gore. Gdybyscie tylko slyszeli ta lokomotywe z moich pluc w srodkowym odcinku trasy ;) Do tego moja latarka najpierw stracila energie tak, ze szedlem po sladach Sztanderkowych. Pozniej przewodnik dal mi swoja latarke, ktora po 15 min tez sie zepsula. Na sam koniec szedlem korzystajac z zapalniczko-latarki. Jak sie zrobilo jasno dziekowalem Bogu, ze nie widzialem naszej drogi. Zapewne w polowie bym sobie odpuscil ;) Cali przepoceni weszlismy na gore gdzie bylo dosc zimno i wietrznie. Niby zmienilem koszulke, ale mysle, ze ten moment mnie zalatwil :( Po pysznym sniadaniu (opis Sztanderki) zaczelismy schodzic w dol. Nie bylo to latwe. Czulem sie jak cyrkowiec. Skala na szerokosc 1,5 buta z prawej przepasc, z lewej przepasc i wiejacy wiatr. Sztanderka przerazila mnie jak po przejsciu 5 metrowego odcinka powiedziala "Nic nie widzialam, okulary mi zaparowaly!" :))) Z moim lekiem wysokosci tez nie bylo latwo. Zreszta samo schodzenie w dol bylo chyba bardziej meczace fizycznie niz wchodzenie. Ciagle wielkie kamienie, ktore lubily sie osuwac na czarnym, wulkanicznym piasku. Do tego pozniej prazace slonce. Nasza wspaniala, najdluzsza trasa ostro mnie wymeczyla :(
Po powrocie do hotelu mialem goraczke wiec zapodalem sobie 2 coldrex max gripy i ruszylismy do Ubud z naszym kierowca. W Ubud odechcialo mi sie wszystkiego. Krotki spacer, powrot do hotelu gdzie szybko zasnalem. Wieczorem znowu 2 coldrexy no i cala noc w masakrycznym upale pod spiworem. Mysle, ze wypocilem chyba z 4litry. Dzisiaj nie wiedzielismy za bardzo co robic. Nie oplaca nam sie jechac na Gili jak jestem chory bo nie bede mogl plywac czy snorklowac. Z kolei nie ma sensu tez za bardzo siedziec tutaj jesli nie bedziemy jezdzic motorkiem. Postanowilem pojsc do lekarza. Goraczki juz nie mam, pozostal tylko straszny bol gardla i ogolne oslabienie. Dostalem antybiotyk i cos na plukanie gardla (taki klasyk - pachnie tak samo jak w Polsce). Mamy tez pic duzo wody i napojow izotonicznych bo prawdopodobnie jestesmy po wczorajszym wysilku odwodnieni.
Plan mamy taki zeby jeszcze jutro zostac w Ubud i poszwedac sie po okolicy a pojutrze wyruszyc shuttle busem/promem(?) na Gili.
Wazna rzecz - jak tylko wjechalismy do Ubud, Sztanderka tylko sie rozgladnela, jakies dziwne swiatelka jej sie zapalily w oczach i zaczela tylko powtarzac "uroczo, uroczo, uroczo" :) a ja ciagle tylko slysze "transport, transport, taxi, taxi?"
No i najslodsza nazwa Polski jaka kiedykolwiek slyszalem - po indonezyjsku "POLANDIA" :) Teraz wracamy z Neka Museum - muzeum sztuki balijskiej. Mnie jakos nie poruszylo, ale moze jestem zbyt wybredny ;) Obrazy jak z ery kamienia lupanego namalowane w 1988 roku ;)
Teraz spadamy pic duuuzo wody no i moze cos uda mi sie przegryzc ;) Wieczorem kecak dance - taniec malp ;)
pzdr
PS. warunki u lekarza dobre, ogolnie lekarka profesjonalistka, zmierzyla cisnienie, tetno, itd. Wizyta i leki kosztowaly 500 000rp (50$). Wczesniej dzwonilem do Polandii do Signal Iduny gdzie mamy wykupione ubezpieczenie (Planeta Mlodych), wraz z dostarczonym rachunkiem i rozpoznaniem choroby dostane w Polsce zwrot kasy. Nie mialem przy sobie nr ubezpieczenia a byloby wszystko zalatwione bezgotowkowo. Lekarz znaleziony przez Informacje Turystyczna - Ubud Clinique - czysto i przyjaznie.
01/06/2009
Jestesmy w Ubud od wczoraj i jest cudownie. Gorski krajobraz zostawilismy za soba i wjechalismy w dosc europejskie miasto ;)
Sklepow z rzemioslem ci tutaj pod dostatkiem z wszelakiej masci wyrobami: od mebli po garnuszki, miseczki, bizuterie, odziez itd itd.
Zacumowalismy w Jaya Bungalows (serwuja najlepsze sniadanie jakie do tej pory jedlismy; oczywiscie nalesniki z bananami (klasyk) ale b.dobre plus do tego owoce a wszystko czekajace na nas przed bungalow na stoliczku; uroczo).
Wczoraj tylko poszwedalismy sie po miesce. Bylismy padnieci jakoze na nogach od 03:00 rano a poza tym Kacpra zlapalo jakies przeziebienie i nie najlepiej sie czul. Z jakichkolwiek atrakcji wieczornych musielismy wiec zrezygnowac i dosc szybko poszlismy spac. Kacper dzisiaj czuje sie nieco lepiej (lyka od wczoraj przywiezione medykamenty) tylko jeszcze boli go gardlo. Od tego czy i kiedy poczuje sie lepiej uzalezniamy nasze dalsze plany. Albo zostajemy w Ubud i dzisiaj zwiedzamy tutjeszy palac i galerie a potem bierzemy skuter i objezdzamy sasiednie wioski (tutaj to dopiero jest co zwiedzac!) ALBO jutro wyruszamy na Gili Air a potem z powrotem do Ubud i objazdowka okolic. Tutaj tez zrobimy przedwyjazdowe zakupy i prosto z Ubud ruszymy na lotnisko.
Zobaczymy pod koniec dnia.
31/05/2009 & 01/06/2009
Tym razem shuttle busem w dwie godziny dotarlismy z powrotem w gory Batur. Zatrzymalismy sie w Arlinas bungalows skad od razu wynajelismy przewodnika na poranne wyjscie (03:45 am) na wulkan. Toya Bungkah (czyt. Toja Bunka) bedzie nam sie kojarzyc z bieda, cebula i papryczka chilli oraz monstrualnej wielkosci pajakami!
NIE MA TAM NIC DO ZOBACZENIA!!! Jedyna chyba atrakcja sa hot springs, ale koszt za dwie osoby to 300tys rp (!). Podziekowalismy.
Najlepiej przjechac tam wprost na wejscie na gore i uciekac jak najszybciej ;)
My przyjechalismy okolo poludnia wiec sila rzeczy skazani bylismy na dluszy pobyt w tym miejscu. Zjedlismy zupe cebulowa (a jak!) i tutejsze rybki z jeziora (ikan mujair). I zupa i rybki bardzo dobre, ale my juz tesknimy za wybami morskimi (mniam!). Zrobilismy sobie spacer do pobliskiej wioski zeby czyms sie zajac (dosc depresyjne przezycie). Jezioro Batur piekne, ale kompletnie zaniedbane, trudno do nieco dotrzec z ulicy a jak juz sie dotrze to nie ma sie ochoty tam zostac (pelno smieci).
Potem od 18:00 do 21:00 w calej wiosce nie bylo swiatla. Nic nienormalnego tutaj zeby kolejna wioska miala swiatlo w tym czasie ktos inny jest go pozbawiony :( Ciemno bylo jak ch... wiec nie pozostalo nic innego jak polozyc sie spac by z rana wstac ochoczo na wspinaczke.
Pobudka o 03:30, wyjscie o 03:45 po mordeczej wspinaczce ok 2h bylismy na gorze akurat na wschod slonca! Tym razem pogoda dopisala i widoki byly warte krwi, lez i potu ;)
Po wschodzie slonca sniadanie na wulkanie ;) jajka gotowane na parze unoszacej sie z krateru i tosty z bananami upieczonymi w ten sam sposob. Poniewaz wybralismy najdluzsza trase schodzilismy obrzezami krateru a potem w dol do kolejnych mniejszych wulkanow az dotalismy z powrotem do naszego lokum. Zabralo nam to sumie 5.5h.
Potem shuttle busem do UBUD skad teraz piszemy. Jestesmy padnieci od 12 h na nogach wiec idziemy sie przespac a wieczorem planujemy zobaczyc jakis balijski wystep taneczny.
Etykiety: Bali, cebula, chili, gunung Batur, Indonezja, Toya Bungkah
Ha! Udalo sie ;) czytacie to a to oznacza, ze nadal zyjemy ;) Pobudeczka o 6 rano, delfiny (dosc przerazajace "show") a nastepnie po sniadaniu wypozyczylismy skuter i ruszylismy w okolice Loviny.
Z mojej strony napisze tylko, ze warto wbijac na wodospady za Sawan, totalny czad. Piekne widoki. Trzeba bylo troszke pojechac bo wyboistej drodze, zejsc a potem wejsc po tysiacu schodach ale widok wynagrodzil wszystko. Naliczylismy ze Sztanderka 5 wodospadow, 2 olbrzymie i 3 mniejsze. Wszystko w pieknej dolinie, porosnietej dzungla. Widok jak z bajki!!
Wczesniej zahaczylismy o swiatynie po ktorej oprowadzal nas dziadek, ktorego szczeka przyprawila by Pitera o zawal serca :))) Stan uzebienia - ok 3 zebow, czarne przy nasadzie i rozszerzajace sie ku dolowi ;) wytlumaczyl nam w zasadzie wszystko. Wczesniej nauczylismy sie jak uleczyc raka, ten Mister przedstawil nam wlasciwie cala filozofie zycia. Powiedzial "I have good karma, I dont want to be mosquito!" (i rozesmial sie w nieboglosy ;) ). Mimo chyba 70 lat na karku dobrze sobie calkiem radzil po angielsku. Porafil cos tam powiedziec po holendersku. Madry Chlop by sie chcialo powiedziec ;)
Co do jazdy motorem to nie bylo tak tragicznie jak myslalem ;) Problem polegal na tym, ze aby prowadzic w Indonezji trzeba miec prawo jazdy miedzynarodowe. Piter mowil nam, ze to nie jest problem bo zawsze mozna przekupic policjanta ;) my na szczescie nie mielismy takiej "okazji" ;) Ruch lewostronny, a ja w Irlandii tylko jezdzilem jako pasazer, ale na motorze nie ma to takiego znaczenia. Przy kazdym skrzyzowaniu powtarzalem sobie tylko "lewa reka, lewa reka" ;) Wsrod 40 motorow obok nas pomykalismy wszelkimi drogami, najciezej bylo w Singaraja - drugim najwiekszym miescie Bali. Ulice cale zapchane bemo (busy) i motorami. Na poczatku zrozumialem dlaczego niektorzy w Polsce jezdza tak aby nie skrecac w lewo ;) wybralem taka droge zebysmy ciagle skrecali w prawo (odwrotnie niz u nas), jednak pozniej bylo juz ok ;) Poza tym rozwala mnie tutaj wlaczanie sie do ruchu. Po prostu sie to robi ;) Jedyna wpadka, dosc spora to przy powrocie na wielkim skrzyzowaniu totalnie sie zagubilem i pojechalem pod prad ;) kilka osob trabnelo na mnie i udalo sie zachamowac przed samym znakiem zakazu wjazdu ;) Troche wstydu najadlem sie tez podczas tankowania jak podjechalem nie pod ten dystrybutor. Do wyboru premium albo solar. Pod solar pelno ludzi, pod premium nikogo nie bylo - gdzie byscie pojechali? ;) ja oczywiscie pod premium ;) potem kurka nie potrafilem oczywiscie odkrecic, ale wszyscy tutaj sa raczej pomocni...no chyba, ze chca sprzedac uslugi transportowe ;)
W zasadzie tyle ode mnie i tak w sumie myslami jestem juz przy swojej barrakudzie (z rodziny barrakudowatych ;) ). Teraz kolej na Moja Prywatna Encyklopedie - Sztanderke :)
Moj ulubiony owoc, najlepszy jaki kiedykolwiek jadlem - http://en.wikipedia.org/wiki/Snake_fruit
Nie wiem czy jest gdzies o nim po polsku. Rosnie na drzewach, ale zaraz przy ziemi ;) znalazlem po polsku http://pl.wikipedia.org/wiki/Salak_(drzewo)
Jutro jedziemy w gory wspinac sie na Gunung Batur (wulkan), wyjezdzamy rano, wchodzimy na wschod slonca (miejmy nadzieje) nastepnego dnia i jedziemydo Ubud gdzie:
1. bedzie net
2. zabawimy kilka dni
wielkie jo.
A teraz ja pare slow ;)
Gwoli wyjasnienia dlaczego show z delfinami w roli glownej przerazajacy. Same delfiny piekne, gorzej z organizacja. Wyplywamy lodziami w morze podobnie jak kilkanacie innych osob i potem ogladanie delfinow przypomina bardziej pogon za nimi - tylko gdzie sie pojawiaja na horyzoncie wszystkie lodzie pedza w tym kierunku. Dosc niesympatycznie to wyglada.Ale delfiny wyskakujace z wody tuz przed nasza lodzia robia wrazenie.
Krotko o tym co zobaczylismy i dlaczego warto zapuscic sie w te rejony. Przede wszystkim swiatynie, najladniejsze jakie do tej pory widzielismy:
Sangsit: PURA BEJI i PURA DALEM
Kubatambahan: PURA BATU BOLONG
Jagaraga: PURA DALEM
Koszt: zwykle sarong, ktory trzeba zalozyc przed kazdym wejsciem do swiatyni (od 5tys rp do 10tys rp za dwa), nie ma tez platnych jako tako wejsc tylko zostawia sie tzn. dotacje czyli tyle co laska plus czesto trzeba pare groszy zostawic dzieciom, ktore "pomagaja" w zwiedzaniu ;)
Parking (bylismy skuterem) to jakies 1tys rp albo free.
Najpiekniejszy oczywiscie wodospad w Sawan (!), ale o tym pisal juz Kacper.
Koszt motoru to 40tys rp/dzien a benzyna to jakies 15tys rp (pelny bak).
Nam wyszlo ok 5.5$ za dzien a samochodem wynajetem z kierowca musielibysmy zaplacic jakies 400/500tys rp! A poza tym wrazenia z takiej jazdy po balijskich drogach - bezcenne ;)
Poza tym zrobilismy sobie jeszcze u naszej Mamy pranie ;) koszt to jakies 15tys rp za 1kg ;)
(mozna pewnie znalezc taniej, ale my wolelismy uprac u Mamy ;))
Zatem do uslyszenia za dwa dni!
Ok, Sztanderka napisala swoje a dzisiejszy dzien przypadl mi ;)
Wczoraj wieczorem zostalismy osaczeni przez szefowa naszego hotelu (ksywa- Miss Mama), ktora definitywnie otrzymuje ode mnie specjalna nagrode Sprzedawcy Roku 2009 na Azje Pld-Wschodnia. Otoz od tej pory caly nasz plan mozemy sobie wsadzic gdzies miedzy kartki Lonely Planet ;) Od dzisiaj robimy wszystko co powie Miss Mama ;) Zaczelismy od snorkelingu. Ok 8 rano podjechal pod nasz hotel rozklekotany busik, w ktorym siedzialy juz 3 osoby, podjechalismy jeszcze do jednego hotelu po jakiegos starszego Pana i uderzylismy do bazy ze sprzetem. Oczywiscie, my totalnie zieloni. Jak? Co i gdzie? Facet z obslugi szybko nam pomogl i ruszylismy w droge na sam zachod Bali. Po okolo 1,5h przesiedlismy sie do malej, drewnianej lodzi, ktora zabrala nas na morze wokol wyspy Menjangan.
No i mozna powiedziec, ze tutaj zaczela sie zabawa ;) Reszta z naszej zalogi nurkowala, tylko my we dwojke snorklowalismy. wszystko odbywalo sie z lodzi na ktorej ciezko bylo stanac (dosc mocno bujalo). Sztanderka dosc szybko zrobila sie zieloniutka jak niedojrzaly banan ;) choc banana na twarzy nie miala :D
Udalo nam sie wskoczyc do wody, opanowalem troche swoje cialo. Sztandereczce nie szlo juz tak dobrze i troche wody sie opila. Mielismy okolo godziny czasu zanim reszta nie wynurzy sie z wody. Niewiele tak naprawde z tego skorzystalismy ze wzgledu na "problemy techniczne" ;)
Zielona Sztanderka na szczescie uzyskala pomocna dlon od ziomow z obslugi, ktorzy przycumowali lodz do pomostu. Twarde, stabilne podloze dobrze jej zrobily ;) choc wg mnie cala zasluga spada na PYYYYYYSZNY mie goreng(noodle), ktory z trudnoscia zjadla ;)
Drugie nasze "nurkowanie" odbylo sie w zasadzie z pomostu. Nauczeni doswiadczeniem snorkowalismy jak wariaci ;) nie nadazalem totalnie za Sztanderka, ktora pojawiala sie w coraz to innym miejscu mojego pola widzenia ;) byla jak motorek ;)
A pod woda mega szalenstwo ;) gdybym tylko znal kolory to zapewne moglbym Wam napisac o tym ksiazke ;) a tak to napisze tylko, ze widzialem miliard ryb, rybek, rybuchow. Plaskich, okraglych, podluznych, rurkowatych i bog wie co jeszcze ;) rafa koralowa niesamowita. Widzialem mozg, kalafior, globus, jakies dziwne wypustki i takie cos co przypominalo takie wkurzajace klujace kapcie ;) wszystko w przeroznych kolorach. WOW!!
Do tego wszystkiego jeszcze widok na Jawe (Dzafe jak mowia miejscowi ;) ). Rozbrajajace.
Troche maska nam sie wbijala w mordki wiec te 45 min spokojnie wystarczylo jak na sam poczatek. Pozniej droga powrotna znowu nie byla zbyt zabawna. Zrobily sie dosc spore fale i ladnie nami kolysalo. Kolysanki ciag dalszy w naszym wesolym busiku, ktory pamieta chyba czasy II WS ;)
Dopiero w pokoju doszlo do nas co zrobilismy ze swoimi cialami. Sunburn? yes, yes, yes :) A co najlepsze uzywamy jak do tej pory filtra 30...Jestesmy raki. Ciezko mi sie nosi teraz plecak...ale coz trzeba jakos zyc ;)
Szybka kapiel, wysmarowanie ciala jakas tam Sztanderkowa emulsja(co ja bym bez tych Sztanderkowych wynalazkow zrobil? :) ) i jazda w poszukiwaniu pozywienia. Poszlismy do tej samej knajpy co wczoraj (wyglada baaaardzo czysto ;) ) tylko, ze nauczeni doswiadczeniem wypytalismy o cale, swieze ryby. Pani wykrzyknela - BARACUDA! Cena nas usatysfakcjonowala (4$/each). No i po 30min wyladowala wielka ryba na naszych talerzach. Do tego pyszne sosy - czosnkowy i balijski (mniam!) i klasyczna kopka ryzu ;) Sztanderka prawie pekla! Ale zjadla cala (dbam o nia ;) ). Tutaj to co jedlismy http://pl.wikipedia.org/wiki/Barrakudowate
Do tego oczywiscie standardowe soki z ananasa, banana, cytryny i papaji a na sam koniec dla rownowagi butelka Coca Coli (pozdrawiam fanow Newcastle...)
Teraz tutaj siedzimy, kupie jakiegos browarka sobie no i idziemy spac - jutro pobudka o 6 rano - lecimy ogladac delfiny - w tych rejonach rano bywa ich ponad 100... (pzdr Przeor ;) ).
Aha, Tato, udalo nam sie naprawic budzik ;) dziekujemy ;) no i dostalismy 40 smsow "milego dnia" a takze spozniony o 10h sms "WSTAWAC!!" ;) dzieki, dzieki, dzieki! :)
ok, buziaki dla Muffina i Was wszystkich. jo!
28/05/2009 (czwartek)
Pobudka 08:00 rano, sniadanie i w droge. Tym razem z zamiarem zobaczenia tarasow ryzowych, swiatyn i wodospadu w Munduk. Wszystko to w towarzystwie Rama, 39 letniego Balijczyka poznanego w hotelu.
Najpierw krotki przystanek w dzungli i kolejna lekcja biologii, tym razem ogladalismy kardamon, imbir i wiele innych roslin, z czego wiekszosc, jak wierza Balijczycy, o znaczeniu leczniczym/medycznym. W dzungi mozna znalezc lekarstwo na raka (!), bole menstruacyjne, prostate a nawet mydlo (!), to ostatnie to owoce jakiegos drzewa, ktore wydzielaja sok pieniacy sie jak mydlo ;) i w tym celu uzywane.
Kolejny przystanek to swiatynia gdzies w dzungli in the middle of nowhere - PURA BASIKALUNG i stamtad wprost na pola ryzowe. Spacer ostatecznie skonczylimy w JATILUWIH czyli tam gdzie LP spacer po tarasach ryzowych proponuje zaczac.
Mozna i tak, ale wtedy trzeba troche cierpliwosci by dotrzec do samego konca sciezki i zobaczyc wspomniana wyzej swiatynie. Naprawde warto (o niej chyba LP nawet nie wspomina). Po drodze zattzymalismy sie na rozmowe z miejscowymi rolnikami, ktorzy pokazali nam proces przetwarzania ryzu. Kacper poznal miejscowego Guru Religijnego a ja zaliczylam kapiel w blotnistej mazi ;)
Nastepny przystanek to PURA BATAKARU, druga najwazniejsza swiatynia na Bali. Tam po raz pierwszy zalozylismy sarongi ;) Na Kacpra oczywiscie nie bylo rozmiaru ;)
W zasadzie nie mielismy zadnego planu, chcielismy dotrzec do Munduk i stamtad na Lovina Beach.
Podczas lunchu (przygotowanego przez zone Rama) gdzies pod bambusowa chatka na srodku pola ryzowego plan sie wyklarowal. Ram pokaze nam Munduk i zabierze nas nad ocean (za dodatkowe 100k rp).
Wrocilismy zatem do Candi Kuning i stamtad przez Pancasari obok dwoch kolejnych jezior: Buyan & Tamblingan! Trasa warta polecenia! Przepiekne widoki na jeziora, okoliczne gory i dzungle! MEGA! W ogole caly dzisiejszy dzien jezdzilismy waskimi kretymi gorskimi drogami (albo i nie ;) zwykle z przepascia po ktorejs ze stron i super widokiem! Warto sobie taka wyprawe zafundowac.
Za jeziorem Tamblingen jest Monkey Forest ;) maply siedza po prostu na drodze i wokol i czekaja na banana ;) Kacperek nakarmil kilka a te doslownie przyczepily mu sie do spodni ;)
Stamtad do kawiarni z widokiem na ocena i gory, ktora serwuje kawe z ziaren zebranych z okolicznych pol. My zakupilismy Arabice i Robuste w ziarnach (45tys rp kazda).I ostatni punkt programu to wodospad w Munduk.
Jakies 40 min pozniej bylismy juz nad oceanem w Lovina Beach.
Tutaj zatrzymalismy sie w uroczym PONDOK WISTA SARATAYA bungalow. Przemila obsluga, czysto, pralnia na miejscu, zorganizowane wycieczki do wyboru (140tys rp/2 osoby).
27/05/2009
Drugiego dnia w Ck wstalismy o 06:00 z rana z zamiarem wyplyniecia lodzia na wschod slonca nad swiatynia. Niestety i tym razem pogoda pokrzyzowala nam plany (deszcz, chmury) wiec ostatecznie na lodzi znalezlismy sie ok 07:00 i poplynelismy na polnocny kraniec jeziora, wrocilismy do hotelu na sniadanie (w cenie hotelu: nalesniki bananowe, kawa/herbata), po czym z powrotem na lodz i na poludniowy kraniec jeziora. To sie Kacper nawioslowal ;-)
Popodziwialismy widoki i zmeczeni wrocilismy do przystani przy naszym hotelu (wynajecie lodzi na caly dzien - 125 tys rp).
Potem z zapoznanym Balijczykiem Wimem udalismy sie na spacer po okolicy tylko jemu wiadomymi sciezkami.Po drodze odbylismy cos w stylu szybkiej lekcji botaniki i moglismy na wlasne oczy zobaczyc (i dotknac) w rzeczywistosci rosnace owoce czy przyprawy, ktore kupujemy w sklepach ;) np. cynamom, awokado, mandarynki a nawet drzewo,z ktorego owocow powstaje jedwab itd.
Wim zaprosil nas rowniez na wesele swojego siostrzenca!
Zobaczylismy wiec jak wyglada dzien Pani i Pana Mlodego na Bali (w spolecznosci muzulmanskiej). Goscinnosc rodziny Wima przyjelismy z lekkim wewnetrzym niepokojem - zostalismy poczestowani bowiem niebieskim, kleistym ryzem, czarnym kleistym ryzem i ryzem z curry (hot!) zawinietym w liscie bananowca. Nie wypadalo odmowic.... Na szczescie kuchnie zobaczylismy dopiero pozniej kiedy Wim oprowadzal nas po gospodarstwie...
Potem wyczerpujacy spacer po ogrodzie botanicznym w CK. Piekne miejsce wymagajace nieco wspinaczki bo droga do zwiedzania wiedzie albo mocno pod gore albo mocno w dol ;) ale warto sie nieco pomeczyc i zobaczyc ta nieco ucywilizowana dzungle ;) Polecamy zwlaszcza tropical track ;)
Obiad zjedlismy w Strawberry Stop, gdzie mozna kupic wspomniane wczesniej wino truskawkowe albo imbirowe (100 tys rp/butelka). Obiad b.dobry za ok 60tys rp/2 osoby razem w pysznymi sokami ze swiezych owocow, oczywiscie rowniez z truskawek ;) (nie jest latwo tam dotrzec, ponownie LP podaje nieco przeklamane odleglosci) idac wzdluz markeu caly czas w dol do jeziora, mijamy swiatynie i caly czas w dol!).
Nocleg w CK:
Ashram Guest House nad samym jeziorem. W cenie sniadanie, reczniki, woda mineralna, prysznic z goraca (!) woda i przepiekny widok na jezioro jesli wezmiemy pokoj na samej gorze wzgorza! Pokoje w srodku nieco mroczne ale widok na zewnatrz rekompensuje wszystko ;). Cena 175tys rp/2 osoby/noc. Dobre miejsce wypadowe.
Bedac na miejscu pytajcie o Wima (od niego wynajelismy lodz) i Rama (z nim wyruszlismy na wyprawe w czwartek (28/05/2009) ;) bardzo sympatyczni Balijscy faceci!
A propos Wima - jest fanem Polski; jako jedyny nie pomylil Poland z Holland, znal stolice i Olisadebe ;)!
Galeria z Candikuning
Etykiety: Bratan, Candikuning, Lonely Planet, slub muzulmanski
26/05/2009
I ponownie o zawilosciach transportu na Bali.Nie mozna po prostu w Tanah Lot wskoczyc w busa i wysiasc w Candi Kuning! Wszystko ponownie odbylo sie etapami.A zatem bemo:
z Tanah Lot do Kediri (15 min/16 tys rp)
z Kediri do Mengwi (10 min/15 tys rp)
z Mengwi do Bedugul/Candi Kuning (1h/50 tys rp)
W CK za rada LP odnalezlismy nocleg z widokiem na jezioro Bratan. Warto bylo! Przepieknie!!!
Wlasnie tak jak to sobie wyobrazalimy: zielono, gorzyscie, soczyscie - po prostu wspaniale!
Juz sama droga z Mengwi do CK zapiera dech w piersiach - caly czas pod gore z pieknymi widokami na wyspe. CK lezy jakies 1200m npm.
W CK ponownie za rada LP zjedlismy obiad w restauracji z widokiem na jezioro, wyplismy kawe i zjedlismy miejscowe buleczki w Roti Budugul knajpce (to rowniez za LP) i w potwornej ulewie pozwiedzialismy totalnie przemoczeni tutejszy slynny market. Potem zwiedzilismy przepiekna swiatynie na wodzie PURA ULUN na jeziorze Bratan.
Ps. Ubawily nas wskazowki LP! Komplenie przemoczeni, glodni, w zupelnie obcym nam miejscu szukamy knajpki zeby zjesc a LP podpowiada nam by "follow your nose to this place in a far corner of the market"!NIe jest latwo czasem cos z LP znalezc! Far corner okazal sie jakies 400 metrow w dol w kierunku jeziora.
Ciekawostki:
W CK zyje spora spolecznosc muzulmanska. Nad ranem (ok 05:00) i wieczorem (ok 18:00) na cala wies rozbrzmiewaja muzulmanskie piesni/modly. Robi to niesamowite wrazenie!
CK to rozniez wies hodowcow warzyw, w tym miedzy innymi truskawek (robi tu nawet wino truskawkowe).
Uwaga:
Nie ma ani w CK ani w okolicy internetu i bankomatow!
Galeria z Candikuning
Na jakis czas utknelismy w miejscu bez internetu, dlatego dzisiaj nadrobimy zaleglosci....
KUTA cd
Wieczorem wybralismy sie na spacer po Kuta (mnostwo tu turystow, glownie Australijczykow wiec czulismy sie bezpiecznie) i pozna kolacje. Po drodze zlapala nas mega ulewa a w trakcie obiadu zgaslo swiatlo jak sie pozniej okazalo na calej ulicy a zatem i w naszym hotelu. W recepcji dostalismy w zwiazku z tym 'candy'! Trzeba bylo widziec mine Australijczyka, ktory rowniez dostal candy! " Candy?!Aaaaaa candle!" Taki oto poziom ang tutaj ;)
Caly wieczor lalo jak z cebra (jak sie pozniej dowiedzielismy jest teraz pora przejsciowa miedzy deszczowa i sucha).
Rano zjedlismy sniadanie (w cenie hotelu): jajecznica, dwa tosty, dzem, maslo, kawa lub herbata i najsmaczeniejsze swieze owoce ( mango, ananas, arbuz). Z kierowca hotelowym ruszylismy do Denpasar (100tys rp/2 osoby).
TANAH LOT (Denpasar - Tabanan - Tanah Lot) - 25/05/2009
W Denpasar chcelismy dostac sie na terminal glowny Ubung.W drodze kierowca wprowadzil nas w tajniki transportu publicznego na Bali. Wymyka sie to generalnie wszelkiej europejskiej logice i temu co w logiczny sposob opisuje Lonely Planet (LP).
Niech was nie zwiedzie pojecie 'terminal', tylko glowny przypomina po trosze nas PKS, pozostale to po prostu obszar miasta a czesto po prostu ulica, przy ktorej zatrzymuja sie busy czyli bemo (zazwyczaj niebieskie). O wiele tansze od taxi postanowilismy wybrac na nasz podstawowy transport wbrew temu co pisze LP (rzadko podrozuja nim turysci). Pozniej okazalo sie, ze rzeczywiscie nie zdarzylo nam sie podrozowac z innymi Bialymi ;) Trzeba byc rowniez przygotowanym na to, ze kierowcy slabo mowia po ang i nigdy nie masz 100% pewnosci, ze wioza cie tam gdzie chcesz.
Ang tutaj czesto przypomina wersje 'Kali miec Kali byc', ale Balijczycy sa na tyle towarzyscy, ze nawet jesli nie mowia po ang, a my nie rozumiemy po ichniemu i tak chca z nami rozmawiac ;)
Wracajac do transportu publicznego - nie ma tu niczego w stylu przystanku, rozkladu jazdy czy nawet oznaczen na autobusach dokad jada! Zeby bylo trudniej rzadko pojawiaja sie na drogach znaki, czyli generlanie nie bardzo wiadomo, gdzie sie dana wies konczy a gdzie zaczyna nastepna.
Podrozowanie bemo przypomina chyba najbardziej jazde autostopem - odbywa sie etapami (czyli z punktu A do punktu B jedzie sie zwykle z kilkoma przesiadkami) abusy zatrzymuja sie gdzie popadnie, zgarniajac po drodze podroznych.
Na nasze pyt jak z kiklunastu busow stojacych na terminalu znalezc ten, ktorego szukamy uslyszelismy, ze nalezy podejsc do pierwszego najbardziej wypelnionego (tez zwykle rusza jako pierszy - to tyle jesli chodzi o rozklad jazdy) i zapytac dokad jedzie i koniecznie za ile (cene najlepiej ustalic zanim sie do bemo wsiadzie i tej ustalonej sie trzymac).Jak juz znajdziemy wlasciwe bemo to pojawia sie pyt gdzie z niego wysiasc skoro nie znamy okolicy a znakow raczej brak? Najlepiej poprosic kierowce albo 'biletowego', ktory zwykle stoi w zawsze otwartych drzwiach, zeby dal nam znac kiedy mamy wysiadac. Coby nie pisal LP podrozowanie bemo ma swoje dobre strony: naturalna klima (zawsze otawrte okna i drzwi), dreszczyk niepewnosci i miejscowy usmiechajac sie ludzie!
Biorac jednak powyzsze pod uwage muselismy nieco zmodyfikowac nasza trase przemieszczania sie po wyspie.
A zatem z Denpasar (terminal Ubung) dotarlismy bemo do Tabanan (20tys rp/2 osoby) a z Tabanan kolejnym bemo do Tanah Lot (40tys rp/2 osoby).
Jakies 500 metrow przed Tanah Lot znalezlismy nocleg wprost na polach ryzowych.
W skali 1-5 (gdzie 5 to zdecydowanie polecamy a 1 to zdecydowanie odradzamy) to lokum dostaje 4 pkt za widok z tarasu a 1 za wnetrze (brak prysznica, zimna woda, czyste przescieradlo, ale z widoczymi sladami wielu uzywan, ble!) Spalismy probujac nie wykonywac gwaltownych ruchow, niemal cala noc w jednej pozycji na jedynym (wzietym na wszelki wypdek) spiworze.
Samo Tanah Lot slynnej ze swojej swiatyni na skale bardzo turystyczne, jarmarczne. Ceny kilkakrotnie wyzsze niz w Kuta, np. za sok ze swiezych owocow w Kuta zaplacilismy 5tys rp a juz w TL cale 25tys rp!
Swiatynia na skale piekna podobnie jak cala okolica (duzy park wokol)!Oczywiscie czekalismy jak wszyscy na zachod slonca (tu ok 18:00), ale niestety zachmurzone tego dnia niebo nie pozwolilo nam sie w pelni nacieszyc tym widokiem.
Noc spedzilismy w naszym 'uroczym bungalow' wsluchujac sie w dziwne odglosy nocy i cieszac sie, ze mimo wszystko jestesmy bezpiecznie od nich odcieci!Z rana ruszylismy do Candi Kuning (na polnoc, w gory).
Znalezlismy hotel polecany przez Lonely Planet poszlismy wypytac o ceny no i Pan nam przedstawil pokoj z klima i goraca woda za 250k rupii (75zl) a takze pokoj za 140k(42zl) rupii z wiatrakiem i zimna woda. Postanowilismy to przemyslec i odeszlismy na chwile jednak bylismy tacy padnieci, ze po 5min wrocilismy no i...chwile wczesniej pokoj za 140k zostal wynajety ;) zostal tylko ten za 250k. Spojrzelismy sie tylko na siebie ze Sztanderka, pomyslelismy "fuck off" no i podziekowalismy grzecznie ;) 50m dalej pokoj znalazl sie taki powiedzmy jak chcielismy. Karaluchow nie ma, choc mrowki widzielismy ;)
Ponownie azjatycka goscinnosc na samym poczatku ;)
Zaraz jak tylko zaznalismy rozkoszy lodowatego prysznica udalismy sie zgodnie z poleceniem Pitera do Bamboo Corner gdzie zjadlem Nasi Goreng (3zl) a Sztanderka zakombinowala i dostala potrawe o tej samej nazwie co chciala tylko nie z tymi skladnikami, ktore chciala ;) (3zl ;) ). Porcje byly calkiem spoczko wiec jestesmy dalej dosc najedzeni. Calosc wyniosla nas kosmiczne 15zl..!! ;) Najdrozsze z tego wszystkiego bylo piwo - jakies 6zl ;) No i zaraz wracamy tam na shake'a jakiegos (to tez za poleceniem ;) ).
Plaza w Kucie dosc okrutna, brudno i milion osob takze zrobilismy tylko krotki spacer a pozniej probowalismy zalapac jakiekakolwiek orientacje w przestrzeni co w tych waskich uliczkach nie jest takie proste.
Oczywiscie najczesciej slychac wokol nas "hey mister! taxi!", "hey mister, fresh fruit, yes?", "hey mister, hey mister, hey mister". Ciezko ;) No, thanks mamy juz dosc dobrze opanowane ;)
Szukalismy tez opcji do dalszej drogi i...ciezko cos znalezc tak naprawde. Postanowilismy jutro ruszyc do Tabanan, gdzie znajdziemy sobie nocleg i wezmiemy na 2 dni skuter (4$/dzien) na ktorym pojedziemy na zachod slonca na Tanah Lot i nastepnego dnia zwiedzimy pola ryzowe. Powinno wyjsc nam najtaniej i najwygodniej. Pozostaje jednak pytanie - czy ktorekolwiek z nas potrafi jezdzic na motorze....? :)
Zobaczymy jutro :P
ps. Net ze slabo dzialajaca myszka 200rupii/min. Wychodzi cos kolo 4zl/h wiec nie ma tragedii. Ok, lecimy na te shake'i bo sie ciemno zaczyna robic :) U nas 18:15 teraz.
Udalo nam sie wyladowac a jak sie okazalo nie bylo to takie proste ;)
Podroz do Berlina byla bardzo ok, wszystko na czas, samolot zgodnie z planem. Gorzej bylo oczywiscie przemilymi niemieckimi celnikami, ktorzy najpierw calkowicie kazali mi rozmotnowac moje Zippo (bo nie mozna miec...) a nastepnie, o czym przekonalismy sie dopiero w Indonezji, przetrzepali mi torbe i zabrali benzyne do zapalniczki. Latalem wiele razy czy to Anglia, czy Irlandia, czy Polska nikt nigdy nie robil problemow. GutenTagi niestety musialy ;(
W Katarze bylismy kolo 5 rano ichniego czasu i bylo okolo 30 stopni choc slonce dopiero co wstawalo zza horyzontu ;) Free internet szybko okazal sie fikcja a strefy wolnoclowej ni jak nie mozna porownac do tego co zobaczylismy w Bangkoku. Co mnie bardzo ucieszylo to Dunhille za 5zl/paczka i z pewnoscia dobrze sie wyposaze w drodze powrotnej ;) Ogolnie lotnisko nudne jak flaki z olejem, kilku szejkow, gruby pan myjacy nogi w umywalce i zadymiona smoking area (bardziej niz w sobote na niskich ;) ). Na szczescie 3h dosc szybko minely i wsiedlismy w samolot do Bangkoku. Kazdy mial swoj tv i udalo mi sie znalezc...3 odcinki Scrubs (Norbo ;) ). Film o Bali wyszukala Sztanderka a nastepnie oboje usnelismy. Alkohol mialem sile pic tylko w drodze do Dohy ;)
W Tajlandii poznalismy co oznacza azjatycka goscinnosc. Od okienka, do okienka. Potrzebujemy wizy, nie potrzebujemy wizy, musimy isc na tranzyt, musimy isc na 4 pietro, potrzebujemy zdjec, nie potrzebujemy. Ostatecznie skonczylo sie na wyrobieniu wizy (zdjecia robione po ponad 24h na nogach...) Wiza nie byla jedyna potrzebna rzecza, bo kazdy kto chcial wyjsc poza strefe tranzytowa musial przejsc skanowanie termo-czyms co badalo czy aby nie wwozimy swinskiej grypy ;) ogolnie pol lotniska w maskach, strasznie oni bojazliwi ;) Podczas skanowania oczywiscie trzeba bylo wypelnic 10-tysieczny druczek, ktory i tak prawdopodobnie wyladowal chwile pozniej w smietniku. Podczas wypelniania naszego zostalismy zaatakowani przez Francuskojezycznego lidera grupy ekstremistow islamskich z Nairobi, ktorzy prawdopodobnie nie potrafili ani slowa po angielsku. Z poczatku myslelismy, ze chca pozyczyc dlugopis, jednak okazalo sie, ze mamy po prostu im wszystko wypisac. Po wypelnieniu 4 kolejnych swistkow chcialem uciec jednak pani w etnicznym stroju chwycila mnie tak, ze w zasadzie ruszyc sie nie moglem. Kolejne 2 kartki staly sie faktem ;)
W efekcie nie zdazylismy odebrac swoich bagazy, ktorych nie bylo tam gdzie byc powinny. Dwa razy przeszlismy cale lotnisko w ta i wewte az w koncu znalezlismy nasze plecaki. Kolejne X godzin w Bangkoku spedzilismy na najlepszej lawce na calym lotnisku ;) no i ruszylismy na Bali. Tutaj juz wszystko odbylo sie sprawnie, choc oczywiscie druczkow do wypelnienia cala masa ;)
Bilety kupowalismy z okolo 2 miesiecznym wyprzedzeniem. Po meczacym researchu wybralismy dosc meczaca opcje, ale wg nas bardzo tania. Wyruszamy z Berlina w piatek wieczorem liniami Qatar Air. Lecimy do Doha w Katarze, gdzie mamy 8h postoju a nastepnie tymi samymi liniami uderzamy do Bangkoku. W stolicy Tajlandii bedziemy mieli kolejne godziny oczekiwania az wreszcie Air Asia zabierze nas do Denpasar czyli na najwieksze lotnisko Bali (jedyne?).
Droga powrotna bedzie mniej wiecej tak samo wygladala, troche mniej czekania w Bangkoku przez Katar do Berlina.
Bilety kosztowaly nas odpowiednio 2300zl za lot Berlin-Doha-Bangkok i 600zl Bangkok-Denpasar. Wszystko oczywiscie w dwie strony.
Byly inne opcje jednak ta wydala sie najtansza. Mozliwe jest znalezienie tanszego lotu Berlin - Bangkok i to zdaje sie bezposrednio z Air Berlin (jakos tak) ale nam kompletnie nie pasowalo polaczenie gdyz bysmy musieli spedzic 24h w Bangkoku co rozbiloby calkowicie wakacje. Przez moment byla tez troszeczke tansza opcja Berlin-Helsinki-Bangkok ale Finn Air postanowil rowno o polnocy jak bylismy sklonni zaczac bookowac bilety zmienic ceny na dwa razy drozsze :)
Loty Berlin-Kuala Lumpur, Berlin-King Kong wychodzily nam duzo drozej jednak zawsze mozna sprawdzic na wypadek gdyby cos sie pozmienialo.
Qatar Airways nigdy nie latalem ale slyszalem wiele pozytywnych opinii. Tutaj jedna z nich:
"Na odprawie stary gruby burkliwy Arab, ale za to na pokladzie - to juz byla baaaajka :-) Obsluga usmiechnieta, przemila, bylo na kim oko zawiesic ;-) Dziewczyny z calego swiata i wszystkich ras. W tym spotkalem tam jedna polska stewke. Samoloty - Londyn-Doha-Londyn A330 - kazdy mial swoje PTV z chyba milionem filmow i seriali (w tym nowosci - i o dziwo - jak na arabska linie - byla tez "tajemnica brokeback mountain") i chyba z 2 milionami albumow (od klasykow po najnowsze), gry video itd itp - nie sposob bylo tego nawet dobrze przejrzec w trakcie lotu ;-) W kazdym fotelu telefon/pilot/gamepad w 1. Fotele w eko mialy podnozki. Jedzenie jak wszedzie na dalekich trasach, alkohole tez. Kazdy pasazer dostawal saszetke (jak kiedys byly takie na szyje) z logo linii , w ktorej byly skarpetki na lot, szczoteczka do zebow i pasta, zatyczki do uszu i zestaw naklejek - naklejalo sie je na oparcie fotela w zaleznosci czy chcialo sie byc obudzonym na posilek czy nie itd
Mega wrazenie zrobilo na mnie podswietlenie kabiny zalezne od pory dnia i funkcji - podczas boardingu ciemny fiolet chyba, potem podczas lotu o zachodzie slonca jakies cieple kolory "zlewajace" sie z oswietleniem na zewnatrz, w nocy granat itd - nie wiem czy dobrze, ale mniej wiecej taka sekwencje zapamietalem ;-)" [SWISSboi]
http://lotnictwo.net.pl/3-tematy_ogolne/17-opinie_i_uwagi_o_liniach_lotniczych/14253-qatar_airways_opinie_i_wrazenia.html
Nie to zeby mnie poczatek jakos interesowal. Dobrze, ze gry beda :) Ok, mialem nadzieje poczytac przewodnik podczas lotu, ale moze sie nie udac ;)
Air Asia=azjatycki Ryan Air. Spodziewam sie takiej samej ilosci miejsca na moje nogi co zwykle...hmm...znaczy sie brak miejsca :(
Nastepne topiki Sztanderka bedzie zapodawac juz wkrotce :)
Ok, zostalo mniej niz 2 tygodnie wiec czas zaczac :)
Planu dokladnego nie mamy i miec nie bedziemy ;) Z Lonely Planet wybralismy trase przeznaczona na wyjazd 2 tygodniowy jednak mamy na calosc 3 tygodnie wiec bedziemy rozciagac i przyspieszac nasze plany wg naszych odczuc. Zaczynamy od Bali, zjezdzamy cala wyspe nastepnie promem na Lombok gdzie nie bedzie za bardzo czasu aby dotrzec do wschodniej, ciekawej, czesci wyspy :( a pozniej uderzamy na jedna z wysepek Gili. Mi najbardziej podoba sie Meno gdzie podobno jest tylko kilka bungalowow i nic wiecej a calosc mozna obejsc dookola w ciagu 1,5h, ale zobaczymy co nam Ptaszyny poleca :)
Nizej, marnej jakosci, zdjecia ze wstepnym planem podrozy: