04-08/06/2009
Wrocilismy do Ubud :) Nie za bardzo usmiechalo nam sie siedziec na necie na Gili Air (jest taka mozliwosc), predkosc wczytywania google.pl ok minuty skutecznie nas zniechecilo do czegokolwiek ;) Dlatego teraz krotkie streszczenie, choc ogolnie raczej niewiele sie dzialo przez te 3 dni ;)
Podroz kosztujaca nas 16$ od osoby jest tak wygodna jak jej cena. Najpierw zostalismy zgarnieci sprzed naszego "hotelu" ok 7 rano. Po drodze zbieralismy jeszcze innych ludzi i tak wypchanym po brzegi busikiem ruszylismy do Padangbai. Po godzinie zameldowalismy sie w jakiejs dziwnej knajpie, ktora jednoczesnie byla zdaje sie biurem firmy, ktora nas transportowala (Lombok Wisata). Tam ok 30 min bezsensownego siedzenia i weszlismy na prom (slow boat/ferry) na Lombok (Lembar). Tam niczego sie nie spodziewajac weszlismy na odkryty "taras" z drewnianymi lezakami. Jednak lezakow odechcialo nam sie mniej wiecej po okolo 30min, zanim prom jeszcze wystartowal. Oczywiscie w tym czasie bylismy maltretowani przez sprzedawcow. Nie chcialo mi sie tego wszystkiego liczyc, ale stawiam, ze kazdy sprzedawca podszedl do nas minimum 5 razy a bylo ich z 10. Kazde zle spojrzenie, kazdy zly ruch mial olbrzymie znaczenie. W jednej sekundzie w Twojej rece mogla znalezc sie zimna Coca Cola "po promocyjnej" cenie ;) Jak prom wystartowal okazalo sie, ze bedzie on plynal jakies 5 godzin (!!). A my na tym skwarze. Polozylismy sie na lezaku, zakrylismy twarze i wypacalismy zla karme ;) Sztanderka padla mysle, ze po 1,5h. Ja dalem rade 3h ;) Znalezlismy jakas miejscowke w srodku i tam przeczekalismy do konca wycieczki. Pozniej znowu zapelnilismy busa (8 osob, bagaze na dachu - na bagazniku takim jak sie kiedys montowalo do maluchow ;) ). Pod drodze do Bengsal oczywiscie postoj w siedzibie firmy w Mataram (kolejny papierek do wypelnienia...) I przez gory (wow!) waska drozka w padajacym deszczu dojechalismy do miejsca skad mielismy wziac lodzie na Gili. Wiekszosc ludzi poplynela na najwieksza wyspe Trawangan. A nasza lodz najpierw na Gili Air a pozniej na Meno. Na Air wyszly chyba 3 osoby. Byla 17, zjedlismy do tej pory nalesnika bananowego na sniadanie 10h wczesniej. Planow mieszkaniowych w zasadzie nie mielismy wiec postanowilismy dac sie zaprowadzic chlopakowi w koszulce z napisem POLSKA do jego bungalowow Mata Hari. 8$ za noc co bylo latwo zauwazyc po wyposazeniu - lozko, LATARKA, kikut imitujacy prysznic no i WESTERN TOILET czyli normalny klop ;) i w zasadzie tyle. Slodka woda byla tutaj zaleta ;) Nie mielismy sily lazic z plecakami wiec postanowilismy zostac na noc i nastepnego dnia sie gdzies wyprowadzic. Zostawilismy walizki i ruszylismy w poszukiwaniu pozywienia ;) Zlowilismy ponownie Barrakude. Tym razem jakis kolosalnych rozmiarow, wiec po zjedzeniu jej na pol Sztaderka prawie pekla ;) Nastepnego dnia przeprowadzilismy do Sandy Bungalows. Z poczatku wszystko wygladalo dobrze, jednak klopoty zaczely sie po pierwszej nocy. Rano Sztanderka wchodzac do toalety zawrocila sie i kazala ogladac ;) Na podlodze bylo z 10 karaluchow ;) Nie nazwalbym ich "karaluszkami" mialy gdzies z 5cm wielkosci. Zawolalismy naszego wlasciciela a on golymi nogami z domestosem w reku zaczal swoja rebelie. Zabil ich troche ale mozna powiedziec, ze ciagle ich przybywalo. Dostalismy w prezencie fantastyczny spray na robale. W zasadzie przez pol dnia srednio nam sie odpoczywalo kiedy myslelismy o tych robalach. Jaszczurki z Bali sa przyjemnoscia w porownaniu do tego gow***. Nasza lazienka po calym dniu walki wygladala jak pogorzelisko. Jednak mielismy wrazenie, ze juz nic nam sie nie rusza ;)
Caly dzien odpoczynku w takich fajnych drewnianych chatkach z poduszkami z widokiem na morze i plaze troche nas uspokoila, jednak wieczorem miarka sie przebrala kiedy to znalezlismy jednego "zioma" w naszym lozku ;) W zasadzie do smiechu nam nie bylo, poszlismy do wlasciciela i zarzadalismy zmiany pokoju. Tam bylo juz znacznie spokojniej choc niepewnosc przy kazdorazowym wchodzeniu do lazienki pozostala. Kolejny dzien w zasadzie oprocz spaceru wokol wyspy i jedzenia w Sasak Warung (polecamy! tanio i smacznie) bez zadnych atrakcji. W Sasak Warung zjadlem NAAAAAAAAAJLEPSZA kanapke z tunczykiem w swoim zyciu. Moglbym je jesc codziennie (2,5$ 4 kanapki z frytami). Po prostu miod w gebie (tunczyk w gebie!).
Ostatniego dnia wybralismy sie na snorkeling tour dookola trzech wysp. Razem z nami Anglik, Czech i dwie Polki (jedna z JELENIEJ GORY!!). Sztanderka jak zwykle miala ciezkie chwile na lodzi. Jej mina raczej mowila wszystko ;) Ja troche ponurkowalem jednak rafa koralowa w porownaniu do tego co do tej pory widzielismy to byla lekko mowiac slabizna. Duzo martwych korali, miejscami odbudowujace sie "kolorowe wysepki", ale ogolnie nic specjalnego. Niektore ryby byly dosc ladne a najwieksza atrakcja byly zolwie. Sztanderce udalo sie ukradkiem zobaczyc jednego przez szybe na dnie lodzi (dumnie nazywane BOTTOM GLASS, w rzeczywistosci okienko ;) ). Ja widzialem dwa zolwie bedac w wodzie. Olbrzymie!! Niezle to wygladalo. Szkoda, ze nie umiemy nurkowac bo podczas nurkowania mozna ich dotknac, tak to pomknal z 5m pode mna gdzies w otchlan oceanu :) Ogolnie jakosc sprzetu, ktory mielismy raczej pozostawiala wiele do zyczenia. Sztanderka poprzednim razem korzystala z kapoka, znaczy sie life jacket. Tutaj bylo to predzej death jacket ;) Takze wrazenia takie sobie.
Bardzo nastawialem sie na te kilka dni odpoczynku i chyba za duzo sobie wyobrazalem ;) zawiedlismy sie na plazach - 2 metry piasku wymieszanego z martwym koralem - ni jak nie mozna sie na tym polozyc. Zejscie do wody raczej tez kiepskie. Okolo 16 zaczynal sie odplyw i woda w zasadzie zaczynala sie 100metrow od brzegu. Mimo wszystko cala wyspa jest niezwykle slodka. Wszystkie te chatki nad samym morzem. Pyszne ryby, romantyczna atmosfera. Na polnocnej stronie sa puby gdzie oczywiscie przy zachodzie slonca mamy "sunset prices" - 0,5$ taniej niz normalnie - mozna sie napic drineczka. Wszystko bardzo ladnie. Zapewne tez inaczej bysmy spojrzeli na wypoczynek tam gdyby nie ten skomasowany atak karaluchow ;) Na sam koniec przy pakowaniu Sztanderka chciala wytrzepac swoje buty z piasku i wyskoczyl jeden ;) spodobaly mu sie zapachy ;)
Droga powrotna znowu zajela nam caly dzien. Tym razem ominelismy gory jadac wybrzezem Lombok - zgarnialismy jeszcze ludzi z Senggigi. Niebieska woda, palmy kokosowe, slodkie plaze, przyjemne zatoczki. Raj! (przynajmniej tak to wygladalo ;) ).
Potem znowu 5h promem (tym razem od poczatku pod dachem). Znowu uzeranie sie ze sprzedawcami (ceny owocow zaczynaja sie od 10tys rupii za plaster arbuza a przed samym odplynieciem promu spadaja do 2tys rupii - 0,2$). Sztanderka dokonala mistrzowskiej sztuki i kupila napoj izotoniczny, ktory zawsze kupujemy za 6tys rp za 5 tys rp (cena poczatkowa 10tys rp). W Ubud wrocilismy do naszych Jaya Bungalows. No i zaraz Wam tu Sztondi skrobnie co dzisiaj robilismy.
Wielkie jo.
Kacu
Galeria z Gili Air
Blog Archive
Labels
- Bali (6)
- balijski masaz (1)
- Bratan (1)
- Candikuning (1)
- cebula (1)
- chili (1)
- dance performance (1)
- Gili (1)
- Gili Air (1)
- grypa w azji (1)
- gunung Batur (1)
- Indonezja (6)
- kecak dance (1)
- Lonely Planet (1)
- lotnisko w Doha (1)
- monkey forrest (1)
- oplata lotniskowa na Bali (1)
- Polandia (1)
- slub muzulmanski (1)
- Toya Bungkah (1)
- Ubud (4)
- wiza do Tajlandii (1)