Udalo nam sie wyladowac a jak sie okazalo nie bylo to takie proste ;)
Podroz do Berlina byla bardzo ok, wszystko na czas, samolot zgodnie z planem. Gorzej bylo oczywiscie przemilymi niemieckimi celnikami, ktorzy najpierw calkowicie kazali mi rozmotnowac moje Zippo (bo nie mozna miec...) a nastepnie, o czym przekonalismy sie dopiero w Indonezji, przetrzepali mi torbe i zabrali benzyne do zapalniczki. Latalem wiele razy czy to Anglia, czy Irlandia, czy Polska nikt nigdy nie robil problemow. GutenTagi niestety musialy ;(
W Katarze bylismy kolo 5 rano ichniego czasu i bylo okolo 30 stopni choc slonce dopiero co wstawalo zza horyzontu ;) Free internet szybko okazal sie fikcja a strefy wolnoclowej ni jak nie mozna porownac do tego co zobaczylismy w Bangkoku. Co mnie bardzo ucieszylo to Dunhille za 5zl/paczka i z pewnoscia dobrze sie wyposaze w drodze powrotnej ;) Ogolnie lotnisko nudne jak flaki z olejem, kilku szejkow, gruby pan myjacy nogi w umywalce i zadymiona smoking area (bardziej niz w sobote na niskich ;) ). Na szczescie 3h dosc szybko minely i wsiedlismy w samolot do Bangkoku. Kazdy mial swoj tv i udalo mi sie znalezc...3 odcinki Scrubs (Norbo ;) ). Film o Bali wyszukala Sztanderka a nastepnie oboje usnelismy. Alkohol mialem sile pic tylko w drodze do Dohy ;)
W Tajlandii poznalismy co oznacza azjatycka goscinnosc. Od okienka, do okienka. Potrzebujemy wizy, nie potrzebujemy wizy, musimy isc na tranzyt, musimy isc na 4 pietro, potrzebujemy zdjec, nie potrzebujemy. Ostatecznie skonczylo sie na wyrobieniu wizy (zdjecia robione po ponad 24h na nogach...) Wiza nie byla jedyna potrzebna rzecza, bo kazdy kto chcial wyjsc poza strefe tranzytowa musial przejsc skanowanie termo-czyms co badalo czy aby nie wwozimy swinskiej grypy ;) ogolnie pol lotniska w maskach, strasznie oni bojazliwi ;) Podczas skanowania oczywiscie trzeba bylo wypelnic 10-tysieczny druczek, ktory i tak prawdopodobnie wyladowal chwile pozniej w smietniku. Podczas wypelniania naszego zostalismy zaatakowani przez Francuskojezycznego lidera grupy ekstremistow islamskich z Nairobi, ktorzy prawdopodobnie nie potrafili ani slowa po angielsku. Z poczatku myslelismy, ze chca pozyczyc dlugopis, jednak okazalo sie, ze mamy po prostu im wszystko wypisac. Po wypelnieniu 4 kolejnych swistkow chcialem uciec jednak pani w etnicznym stroju chwycila mnie tak, ze w zasadzie ruszyc sie nie moglem. Kolejne 2 kartki staly sie faktem ;)
W efekcie nie zdazylismy odebrac swoich bagazy, ktorych nie bylo tam gdzie byc powinny. Dwa razy przeszlismy cale lotnisko w ta i wewte az w koncu znalezlismy nasze plecaki. Kolejne X godzin w Bangkoku spedzilismy na najlepszej lawce na calym lotnisku ;) no i ruszylismy na Bali. Tutaj juz wszystko odbylo sie sprawnie, choc oczywiscie druczkow do wypelnienia cala masa ;)
Blog Archive
Labels
- Bali (6)
- balijski masaz (1)
- Bratan (1)
- Candikuning (1)
- cebula (1)
- chili (1)
- dance performance (1)
- Gili (1)
- Gili Air (1)
- grypa w azji (1)
- gunung Batur (1)
- Indonezja (6)
- kecak dance (1)
- Lonely Planet (1)
- lotnisko w Doha (1)
- monkey forrest (1)
- oplata lotniskowa na Bali (1)
- Polandia (1)
- slub muzulmanski (1)
- Toya Bungkah (1)
- Ubud (4)
- wiza do Tajlandii (1)
Pozdrawiam
Wasza czytelniczka wietnamowa - mrux