Wreszcie sie troche ogarnalem ze wszystkim i bede zamieszczal dzisiaj i jutro kolejne galerie zdjec.
Nie wiem czy format bedzie ok, ale mam nadzieje, ze nie bedziecie sie za bardzo wkurzac ogladajac zdjecia ;)
Oto adres do naszej galerii:
Cendrawasih Galeria
Jak sie naucze obslugiwac program pokroju VirtualDub to i nawet filmiki zamiescimy ;)
PS. Na wiekszosc zdjec w prawym dolnym rogu jak sie kliknie to mozna przeczytac (najczesciej) SUPER ZABAWNY komentarz do zdjecia
pzdr
Kacu
12/13/06/2009
Na lotnisko zawiozl nas kierowca zgodnie z czwartkowymi ustaleniami (odbior spod hotelu o 07:30am w piatek). Zajelo nam to jakas godzine (z Ubud prosto pod terminal). Tam Kacper obowiazkowo zaliczyl azjatyckiego Maca ;) a potem wypilismy po ostatnim egzotycznym soku ze swiezych owocow (ale nam bedzie tego brakowac!).
Potem zaskoczenie na lotnisku kiedy okazalo sie, ze przy wyjezdzie z Indonezji musimy uiscic podatek (!) - 150 tys rp od osoby. Oczywiscie nie mielismy przy sobie gotowki (karta placic nie mozna) a na lotnisku nie ma bankomatu wiec zglosilismy sie grzecznie u ochroniarza i za jego pozwoleniem opuscilismy lotnisko by w bankomacie przed pobrac pieniadze. Potem ponownie kontrola bagazu podrecznego i juz chwile pozniej po przejsciu kilku okienek, gdzie kolejno zostawialismy uprzednio wypelnione druczki zasiedlismy na lawkach oczekujac na boarding.
Lot z Bali do BKK - spokojny.
Potem kolejne spotkanie z super 'symaptycznymi' urzednikiami (nie znaja slowa prosze, padaja tylko niewyrazne komendy spod maski, ktory wszyscy obowiazkwo nosza: "money!"; "photo!"; "ticket!") na lotnisku w BKK. Oczywiscie mimo spedzenia na lotnisku zaledwie 4h musielismy wyrobic wize (najwiekszy absurd z jakim sie do tej pory spotkalam!) - tym razem juz musielismy za nia zaplacic (100PLN/osoba). Nauczeni doswiadczeniem zalatwilismy to w jakies pol godziny tym razem i nawet zdazylismy odebrac nasze bagaze ;) Poszlo sprawnie, ale nie bez problemow - Kacprowi bankomat wciagnal karte! Na szczescie mielismy moja wiec pieniadze na wize udalo sie wybrac a karte odzyskalismy juz pozniej bez wiekszych klopotow. Strefa bezclowa w BKK olbrzymia wiec czas w oczekiwaniu na samolot zlecial nam dosc szybko (ceny wysokie). Sam lot to w zasadzie przyjemnosc - jakis film, program, muzyka, teleturniej (gralismy oboje w Milionerow ;)), kolejne posilki i juz (po 7h) bylismy w Doha (ok 23:30 czasu lokalnego).
No i tutaj najciezsza czesc podrozy - 8.5h w oczekiwaniu na lot do Berlina. Ktos projekujac to lotnisko o takich jak my nie pomyslal! Jest wprawdzie tzw quite room gdzie na lezankach mozna nawet sie wyspac, ale ich ilosc nie odpowiada ilosci pasazerow wiec my sie nie zalapalismy :( Pozostaly nam mega niewygodne krzesla - swietne do siedzenia (miekkie), ale juz kompletnie nie nadajace sie do lezenia (maja metalowe, nie skladajace sie podporki pod rece) Nijak nie da sie na tym polozyc! Poskladani jak najlepiej moglismy troche pospalismy, ale trudno to bylo nazwac odpoczynkiem. Na szczescie linie katarskie dbaja o swoich pasazerow i dla wszystkich, ktorych czas oczekiwania na lot przekracza 5h jest zapewnione sniadanie/lunch albo obiad w zaleznosci od pory dnia. Nam przypadlo sniadanie. Po darmowe vouchery nalezy zglosic sie w okienku transferowym (wspominam o tym bo nam dowiedzenie sie tego zajelo troche czasu ;)) Sniadanie niestety przyjemnoscia nie bylo (srednio smaczne!), ale nie narzekalismy bo przeciez bylo ;) Gdybysmy mieli sami za nie zaplacic to byloby gorzej - cena (drogo) nie odpowiadala jakosci!
W koncu przedostatni etap podrozy - najgorszy bo tu juz nam sie dluuuuzylo!
Silny wiatr nad Niemcami nieco nami pokiwal, ladowanie (sobota 13:13 pm) tez bylo dosc twarde ;).
Potem w auto i w koncu dotarlismy do Jeleniej Gory, gdzie spedzialismy sobotnia nc dzieki uprzejmosci Kacpra rodzicow ;)
THE END!
Etykiety: Bali, Indonezja, lotnisko w Doha, oplata lotniskowa na Bali, wiza do Tajlandii
11/06/2009
Ostatni dzien w Ubud to dluugie spanie rano, ostatnie sniadanie (po powrocie na jakis czas zawieszamy smazenie nalesnikow), ostatnie targowania sie i zakupy, ostatni lunch w Dewa Warung, popoludniowa drzemka (zar lejacy sie z nieba skutecznie zniechecal do dluzszych spacerow) a potem pierwszy masaz wsrod wielu 'ostatnich' rzeczy tego dnia.
Na masaz zdecydowalam sie tylko ja ;) i mial byc to poczatkowo tradycyjny masaz balijski (1h/60 tys rp), ale po zobaczeniu salonu beauty od wewnatrz zmienilam zdanie (odbiegal od moich wyobrazen idealnego miejsca; ze tez z taaak wielu salonow pieknosci w Ubud musialam wybraz akurat ten!). Zmienilam go na masaz plecow, ramion i szyi (0.5h/45 tys rp), gorzej poszlo z wytlumaczeniem tego mojej masazystce. Dziewczyna nie rozumiala nic po ang i jedyne slowa, ktore przypuszczam byly jej znane to 'ok.finish' po skonczonym juz masazu. Dopiero zawolanie szefowej zalatwilo sprawe. Tak to jest jak sie kombinuje i zmienia zdanie...Sam masaz przyjemny, ale trudno jakos go ocenic bo to naprawde byl pierwszy masaz w moim zyciu (we Wro jakos trudno mi sie bylo przekonac do tego typu 'przyjemnosci'). Niewatpliwie zaskoczyla mnie sila z jaka ta niewielkiej postury dziewczyna masowala moje spiete plecy i ramiona!
W czasie kiedy ja oddawalam sie przyjemnosciom Kacper zalatwial transport na lotnisko (ostatecznie taxi za 160 tys rp) i relaksowal sie dla odmiany w kafejce internetowej.
Ostatnim punktem programu byl taniec kecak i transowy taniec z ogniem w swiatyni Bata Karu (http://en.wikipedia.org/wiki/Kecak)
Kilkudziesieciu pol nagich balijskich facetow z kwiatkiem zatknietym za uchem wydajacych z siebie dosc interesujace i kompletnie niezrozumiale dzwieki bedace tlem dla historii dziejacych sie w kregu, ktorzy tworzyli. Interesujace!
Kacper do dzisiaj (14/06) jest pod wplywem zaslyszanych dzwiekow ;-D
Potem ostatni obiad w Dewa Warung....
Etykiety: Bali, balijski masaz, Indonezja, kecak dance, Ubud
10/06/2009
Postanowilismy skorzystac z propozycji LP i wybralismy jedna z tras spacerowych przez nich opisana - do pobliskiej wioski Sayan. Dzisiaj znowu zar leje sie z nieba wiec nie bylo latwo. Mega spoceni pokonalismy kilka gorek i dotarlismy do wioski artystycznej bohemy. Punktem kulminacyjnym mial by hotel Sayan Terrace z przepieknym widokiem na doline!!!! Naprawde dla tego widoku warto bylo sie az tak spocic ;) Z tarasu tego hotelu widac w oddali 5 gwiadkowy hotel 'Four Seasons' z basenem na skraju przepasci!!! Ale nocleg tam duzo za duzo przekracza mozliwosci naszego budzetu bo to wydatek rzedu, bagatela, 570$/noc!!! W restauracji wypilismy zimna (!) cole, popodziwialismy widoki i ruszylismy w gore wioski do punktu, w ktorym koncza swoja przygode zwolennicy raftingu. Trzeba bylo pokonac setki schodow w dol by dotrzec do rzeki i pokonac niezmordowanych sprzedawcow (gdzie ich nie ma!) by potem odpoczac nad brzegiem rzeki Ayung. Urocze miejsce ;)
Obesrwujac splywajace do bazy pontony sami nabralismy ochoty na rafting ;) ale cena juz nie na nasza kieszen ;) Moze innym razem.
Tu Kacu ;)
Wracajac wlasnie z tego "spaceru" chcielismy zapytac sie o ceny raftingu. Podeszlismy do jednej z budek tzw "informacji turystycznych" no i oczywiscie koles zaczyna, ze NORMALNA (haha) cena to 68$/osobe, ale on da nam fantastyczna znizke. 400tys rp (40$) za osobe. W tym momencie wiedzielismy, ze nas tak czy siak nie stac wiec Sztanderka zaczela isc w strone centrum Ubud. A mnie czlowien dalej molestowal, po 5 min doszlismy do 25$/osobe i mysle, ze jeszcze z 5$ by upuscil bo mial przeciez "special agreement" z organizatorami. Tak czy siak na sama koncowke dla nas to bylo za duzo. Tylko samo to targowanie zaczelo juz mnie meczyc. Podaja ceny 8 razy wyzsze niz one powinny byc w rzeczywistosci i gadasz, gadasz, gadasz az dochodzisz do NORMALNEJ ceny dla nas. Po drodze postanowilismy zakupic jeszcze kilka upominkow dla ziomow wiec zaszlismy na targ. Tam dalszy ciag irytacji z mojej strony. Naprawde juz sie wkurzylem jak koles za kawalek badziewnego kamyka chce 5$. A mi w tym upale nie chce sie schodzic z cena do 1$ (nie wiem czy to w ogole tyle bylo warte). I tak wszedzie. Babcia przy wejsciu na targ za 2 snake fruity (cena balijska to ok 10tys rp za kilogram) chciala od nas 20 tys rupii za 2 owoce wazace pewnie ze 100gram!!! Mowie jej, ze dam jej 2 tys. Ona "ok, ok" ale widac, ze nic nie rozumie. Daje jej 2 tys a ona wielce obrazona wyrzucila te pieniadze :)) Kilka metrow dalej kupilismy te same owoce za 3tys co i tak wg mnie jest zdzierstwem. To samo opowiadali nam spotkani Polacy (www.jedziemydookola.pl) kiedy to w jednym miejscu kisc bananow kupowali za 3tys a w innym chcieli od nich 15tys! Ostatecznie w miare jestesmy zadowoleni z zakupow ;) Choc na calosc nie starczylo cierpliwosci ;) Jutro ciag dalszy tylko sil musimy nabrac ;)
Po drodze pomiedzy raftingiem a Ubud na Jalan Sanggingan od strony polnocnej idac w strone Neka Museum trafilismy do Simple Warung. Myslelismy,ze damy rade dojsc do Dewa Warung, ale to jest na drugim koncu miasta patrzac z tej strony. Bylismy coraz bardziej bez sil a miejsce wygladalo calkiem przyjemnie. Jak czesto tutaj bardzo mila obsluga, miejsce widac, ze nowe. Proste i przyjemne. Ceny raczej niskie choc of kors wieksze niz w Dewa. Za 20tys rp (2$) wzielismy sobie danie dnia (sroda) Ketupat Sayur. Byla to zupa o smaku curry z duuuza iloscia warzyw, naprawde smacznym kurczakiem (tutaj to wyjatkowa sytuacja ;) ), jajkiem i chrupkami ryzowymi (krakersami?). Bylo pysznie!! Zupa dosc ostra ale nie taka, ze oczy wyskakuja z orbit - kilka razy kaszlnelismy ale dalo sie jesc ;) Ogolnie jedzenie naprawde pyszne i gdyby nie bylo to tak daleko to pewnie jutro na lunch tez tam bysmy wpadli ;) Razem zaplacilismy 5$ za dwie osoby - jedzenie+woda+cola.
Na tej samej ulicy jest tez dobra "meksykanska" knajpa Nacho Mama, ale tam ceny sa juz raczej wyzsze. Za obiad trzeba liczyc pewnie gdzies z 10$. Wszystko jednak smaczne no i warte polecenia!
Ogolnie Ubud pod wzgledem cen jest bardzo zroznicowane. Mozna znalezc hotel za 8$ za dwie osoby/noc (my placimy 9$ i jest w miare ok, tylko zimna woda jest NAPRAWDE ZIMNA!!), mozna spac w 5* za ponad 500$. To samo z jedzeniem - w Dewa Warung mozna zjesc obiad z napojem/sokiem za 15tys rp (1,5$) a mozna tez wrzucic cos na zab za 20$. Wczoraj poszlismy do Tutmak Cafe (Kopi Warung) gdzie za 2 gorace czekolady, ciasto cynamonowe (pyszne!) i brownie zaplacilismy 8$. Chwile pozniej poszlismy na kolacje gdzie zamowilismy zupe, smazone noodle, 8 szaszlyczkow kurczakowych w sosie sate i browar (duzy 0,6l) zaplacilismy 5$ z czego 2$ to browar ;) z pewnoscia jedzenie za 1$ jest lepsze od naszych budek przydworcowych ;) choc pewnie w podobnych warunkach jedzenie jest przygotowywane ;)
Dzisiaj tez zanieslismy nasze rzeczy do pralni. Rzeczy w ktorych kapalem sie w oceanie (koszulka i spodenki) w czasie naszej podrozy byly w reklamowce. Dzisiaj naprawde ciezko bylo otworzyc ten worek. Nawet pani w pralni nie wytrzymala i zrobila dosc krzywa mine ;))) miejmy nadzieje, ze moja koszulke Toon Army Poland da sie uratowac ;)
The end.
Sztondi i Kacu
09/06/2009
Po przyjezdzie do Ubud poprzedniego dnia napelnilismy nasze wyglodniale brzuszki w Dewa Warung i szybko poszlismy spac. Rano wysmienite sniadanie i na wypozyczonym motorze (50tys rp/dzien) ruszylismy zwiedzac okolice Ubud. To co zaplanowalismy pierwotnie w dwa dni udalo sie "zrobic" w jeden ;). Zaczelismy od Jaskini Slonia - tutaj jednak bardziej mnie podobaly sie kobiety -fontanny niz sama jaskinia ;) Potem zajechalismy do YEH PULU zeby zobaczyc wyryte w skale 14- wieczne rzezby przedstawiajace codzienne zycie. Od samych rzezb mnie bardziej przypadla do gustu droga do nich prowadzaca - waska, biegnaca w dol, wzdluz potoczku, pod palmami. Tam na miejscu balijska staruszka odprawila nad nami jakies dziwne modly, przykleija ryz na czola, mnie wsadzila kwiatka za ucho i.... kazala zaplacic ;)
Nastepny w kolejnosci byl 3 metrowy posag GIANT OF PEJENG.Nic zachwycajacego.
Dopiero swiatynia GUNUNG KAWI pieknie polozona w dolinie z wielkimi posagami/monumentani wyrytymi w skale zrobila na nas wrazenie.Zasapani wdrapalismy sie z powrotem w gore, zjedli ciastka i wypili cole w miejscowej restauracji i ruszylismy dalej do TIRTA EMPUL zobaczyc ichnie swiete zrodla. Musi to byc rzeczywiscie istotne dla balijczykow miejsce bo naboznie, w calym ubraniu zanurzali sie w swietych wodach.
W drodze powrotnej do Ubud zatrzymalismy sie w Ceking zeby popodziwiac pola ryzowe.
Wejscia do swiatyn o wydatek 6tys rp (wliczony sarong).
Po dosc intensywnym przedpoludniu pozny lunch w Ubud oczywiscie w Dewa Warung (cale 32tys rp z deserem: kokosowe ciasto) a potem ruszylismy do Petulu zobaczyc wracajace do gniazd ptaki - herony (http://en.wikipedia.org/wiki/Heron). Zadni z nas ornitolodzy wiec popatrzylismy na przylatujace kluczami ptaki (duuuuuuzo ptakow) az zlapal nas rzesisty deszcz. Zaczelo lac jak z cebra a my motorem :-/ Czekalismy zatem i czekalismy az nieco zmaleje sciana deszczu, wbilismy sie w chwilowy mniejszy troche deszcz i mokrzy, ale cali i zdrowi dotarlismy z powrotem do Ubud.
Plany na kolejnem ostatnie dni na Bali: zostajemy w Ubud do piatku (jest tu dostatecznie duzo rzeczy do zobaczenia) i w pt rano, najprawdopodobniej taxi (150tys rp), pojedziemy bezposrednio na lotnisko.
04-08/06/2009
Wrocilismy do Ubud :) Nie za bardzo usmiechalo nam sie siedziec na necie na Gili Air (jest taka mozliwosc), predkosc wczytywania google.pl ok minuty skutecznie nas zniechecilo do czegokolwiek ;) Dlatego teraz krotkie streszczenie, choc ogolnie raczej niewiele sie dzialo przez te 3 dni ;)
Podroz kosztujaca nas 16$ od osoby jest tak wygodna jak jej cena. Najpierw zostalismy zgarnieci sprzed naszego "hotelu" ok 7 rano. Po drodze zbieralismy jeszcze innych ludzi i tak wypchanym po brzegi busikiem ruszylismy do Padangbai. Po godzinie zameldowalismy sie w jakiejs dziwnej knajpie, ktora jednoczesnie byla zdaje sie biurem firmy, ktora nas transportowala (Lombok Wisata). Tam ok 30 min bezsensownego siedzenia i weszlismy na prom (slow boat/ferry) na Lombok (Lembar). Tam niczego sie nie spodziewajac weszlismy na odkryty "taras" z drewnianymi lezakami. Jednak lezakow odechcialo nam sie mniej wiecej po okolo 30min, zanim prom jeszcze wystartowal. Oczywiscie w tym czasie bylismy maltretowani przez sprzedawcow. Nie chcialo mi sie tego wszystkiego liczyc, ale stawiam, ze kazdy sprzedawca podszedl do nas minimum 5 razy a bylo ich z 10. Kazde zle spojrzenie, kazdy zly ruch mial olbrzymie znaczenie. W jednej sekundzie w Twojej rece mogla znalezc sie zimna Coca Cola "po promocyjnej" cenie ;) Jak prom wystartowal okazalo sie, ze bedzie on plynal jakies 5 godzin (!!). A my na tym skwarze. Polozylismy sie na lezaku, zakrylismy twarze i wypacalismy zla karme ;) Sztanderka padla mysle, ze po 1,5h. Ja dalem rade 3h ;) Znalezlismy jakas miejscowke w srodku i tam przeczekalismy do konca wycieczki. Pozniej znowu zapelnilismy busa (8 osob, bagaze na dachu - na bagazniku takim jak sie kiedys montowalo do maluchow ;) ). Pod drodze do Bengsal oczywiscie postoj w siedzibie firmy w Mataram (kolejny papierek do wypelnienia...) I przez gory (wow!) waska drozka w padajacym deszczu dojechalismy do miejsca skad mielismy wziac lodzie na Gili. Wiekszosc ludzi poplynela na najwieksza wyspe Trawangan. A nasza lodz najpierw na Gili Air a pozniej na Meno. Na Air wyszly chyba 3 osoby. Byla 17, zjedlismy do tej pory nalesnika bananowego na sniadanie 10h wczesniej. Planow mieszkaniowych w zasadzie nie mielismy wiec postanowilismy dac sie zaprowadzic chlopakowi w koszulce z napisem POLSKA do jego bungalowow Mata Hari. 8$ za noc co bylo latwo zauwazyc po wyposazeniu - lozko, LATARKA, kikut imitujacy prysznic no i WESTERN TOILET czyli normalny klop ;) i w zasadzie tyle. Slodka woda byla tutaj zaleta ;) Nie mielismy sily lazic z plecakami wiec postanowilismy zostac na noc i nastepnego dnia sie gdzies wyprowadzic. Zostawilismy walizki i ruszylismy w poszukiwaniu pozywienia ;) Zlowilismy ponownie Barrakude. Tym razem jakis kolosalnych rozmiarow, wiec po zjedzeniu jej na pol Sztaderka prawie pekla ;) Nastepnego dnia przeprowadzilismy do Sandy Bungalows. Z poczatku wszystko wygladalo dobrze, jednak klopoty zaczely sie po pierwszej nocy. Rano Sztanderka wchodzac do toalety zawrocila sie i kazala ogladac ;) Na podlodze bylo z 10 karaluchow ;) Nie nazwalbym ich "karaluszkami" mialy gdzies z 5cm wielkosci. Zawolalismy naszego wlasciciela a on golymi nogami z domestosem w reku zaczal swoja rebelie. Zabil ich troche ale mozna powiedziec, ze ciagle ich przybywalo. Dostalismy w prezencie fantastyczny spray na robale. W zasadzie przez pol dnia srednio nam sie odpoczywalo kiedy myslelismy o tych robalach. Jaszczurki z Bali sa przyjemnoscia w porownaniu do tego gow***. Nasza lazienka po calym dniu walki wygladala jak pogorzelisko. Jednak mielismy wrazenie, ze juz nic nam sie nie rusza ;)
Caly dzien odpoczynku w takich fajnych drewnianych chatkach z poduszkami z widokiem na morze i plaze troche nas uspokoila, jednak wieczorem miarka sie przebrala kiedy to znalezlismy jednego "zioma" w naszym lozku ;) W zasadzie do smiechu nam nie bylo, poszlismy do wlasciciela i zarzadalismy zmiany pokoju. Tam bylo juz znacznie spokojniej choc niepewnosc przy kazdorazowym wchodzeniu do lazienki pozostala. Kolejny dzien w zasadzie oprocz spaceru wokol wyspy i jedzenia w Sasak Warung (polecamy! tanio i smacznie) bez zadnych atrakcji. W Sasak Warung zjadlem NAAAAAAAAAJLEPSZA kanapke z tunczykiem w swoim zyciu. Moglbym je jesc codziennie (2,5$ 4 kanapki z frytami). Po prostu miod w gebie (tunczyk w gebie!).
Ostatniego dnia wybralismy sie na snorkeling tour dookola trzech wysp. Razem z nami Anglik, Czech i dwie Polki (jedna z JELENIEJ GORY!!). Sztanderka jak zwykle miala ciezkie chwile na lodzi. Jej mina raczej mowila wszystko ;) Ja troche ponurkowalem jednak rafa koralowa w porownaniu do tego co do tej pory widzielismy to byla lekko mowiac slabizna. Duzo martwych korali, miejscami odbudowujace sie "kolorowe wysepki", ale ogolnie nic specjalnego. Niektore ryby byly dosc ladne a najwieksza atrakcja byly zolwie. Sztanderce udalo sie ukradkiem zobaczyc jednego przez szybe na dnie lodzi (dumnie nazywane BOTTOM GLASS, w rzeczywistosci okienko ;) ). Ja widzialem dwa zolwie bedac w wodzie. Olbrzymie!! Niezle to wygladalo. Szkoda, ze nie umiemy nurkowac bo podczas nurkowania mozna ich dotknac, tak to pomknal z 5m pode mna gdzies w otchlan oceanu :) Ogolnie jakosc sprzetu, ktory mielismy raczej pozostawiala wiele do zyczenia. Sztanderka poprzednim razem korzystala z kapoka, znaczy sie life jacket. Tutaj bylo to predzej death jacket ;) Takze wrazenia takie sobie.
Bardzo nastawialem sie na te kilka dni odpoczynku i chyba za duzo sobie wyobrazalem ;) zawiedlismy sie na plazach - 2 metry piasku wymieszanego z martwym koralem - ni jak nie mozna sie na tym polozyc. Zejscie do wody raczej tez kiepskie. Okolo 16 zaczynal sie odplyw i woda w zasadzie zaczynala sie 100metrow od brzegu. Mimo wszystko cala wyspa jest niezwykle slodka. Wszystkie te chatki nad samym morzem. Pyszne ryby, romantyczna atmosfera. Na polnocnej stronie sa puby gdzie oczywiscie przy zachodzie slonca mamy "sunset prices" - 0,5$ taniej niz normalnie - mozna sie napic drineczka. Wszystko bardzo ladnie. Zapewne tez inaczej bysmy spojrzeli na wypoczynek tam gdyby nie ten skomasowany atak karaluchow ;) Na sam koniec przy pakowaniu Sztanderka chciala wytrzepac swoje buty z piasku i wyskoczyl jeden ;) spodobaly mu sie zapachy ;)
Droga powrotna znowu zajela nam caly dzien. Tym razem ominelismy gory jadac wybrzezem Lombok - zgarnialismy jeszcze ludzi z Senggigi. Niebieska woda, palmy kokosowe, slodkie plaze, przyjemne zatoczki. Raj! (przynajmniej tak to wygladalo ;) ).
Potem znowu 5h promem (tym razem od poczatku pod dachem). Znowu uzeranie sie ze sprzedawcami (ceny owocow zaczynaja sie od 10tys rupii za plaster arbuza a przed samym odplynieciem promu spadaja do 2tys rupii - 0,2$). Sztanderka dokonala mistrzowskiej sztuki i kupila napoj izotoniczny, ktory zawsze kupujemy za 6tys rp za 5 tys rp (cena poczatkowa 10tys rp). W Ubud wrocilismy do naszych Jaya Bungalows. No i zaraz Wam tu Sztondi skrobnie co dzisiaj robilismy.
Wielkie jo.
Kacu
Galeria z Gili Air
3/06/2009
Wczoraj wieczorem udalismy sie jeszcze ze Sztandereczka na tutejsze tance. Wybralismy performance odbywajacy sie w Palacu-Na-Wodzie.Piekna sceneria wytworzyla niezwykly klimat, ktory zostal lekkawo poturbowany przez zanik pradu (ponownie! ;) )na jakies 30min przed samym wystepem. Chyba z 10 Balijczykow ostro pracowalo z agregatem zeby podlaczyc choc jedna lampe oswietlajaca scene. Zaraz po rozpoczeciu wystepu swiatlo wrocilo i wszystko pieknie wygladalo. Ogolnie caly wystep tworzyly kobiety (tylko 2 facetow w zastepstwie). Okolo 30 kobiet grajaych na przedziwnych instrumentach (cos w stylu tutejszych gamelanow ale raczej nie bylo to to) i to one wlasnie rozpoczely instrumentalnie ten wystep. Nastepnie na scene wchodzily tancerki, ktore TEORETYCZNIE zaprezentowaly nam 6 tancow (teoretycznie=dla mnie wiekszosc wygladala tak samo ;) ). Wreszcie tez dowiedzielismy sie co sie dzieje z ladnymi balijskimi dziecmi - tancza w zespolach :) Zobaczylismy tez CENDRAWASIH dance dla tych ktorzy nie wiedza Cendrawasih to RAJSKI PTAK po indonezyjsku (Birds Of Paradise). Zapewne jak wrocimy do Ubud wybierzemy sie na Kecak (Keczak) dance - taniec malp. To jest raczej takie psychodeliczno schizowe patrzac na miny naszego wlasciciela hotelu, ktory to tanczy :D Dzisiaj rano prezentowal nam odglosy przy tym tancu ;)))) dosc przerazajace doswiadczenie :)))
Dopisek Sztanderkowy ;)
A mnie tam sie podobalo i bynajmniej nie bylo tak samo przez 1.5h przedstawienia. Dziewczeta przecudnej urody tancza kazda najmniejsza czescia ciala: oczami (!), dlonmi, ustami, cialem oczywiscie calym a nawet palcami u stop ;) Mamy pare filmikow wiec jak tylko wrocimy bedziecie mogli sami ocenic.
Slodkie byly dzieciaki w tancu krolika ;-D
Dopisek Kacprowy ;)
Mi tez sie podobalo ;) Co do dziewczyn sie zgadzam ;) a dzieciaki-kroliki jakby to powiedzial slynny juror You Can Dance mialy lekkie problemy z "synchronami" ;)) ale ogolnie naprawde fajny wieczor!
Dzisiaj poszlismy z samego rana do Monkey Forrest. No i tutaj musze pocieszyc Mame Tylendowa, ktora tak strasznie bala sie psow ;) Dzisiaj Sztanderka od razu po wejsciu do lasu bardzo sie spiela ;) Jedna mala malpa pomylila moja noge z konarem drzewa i zaczela sie wspinac az do mojego brzucha az spojrzala mi sie w oczy, pokazala zeby i zeskoczyla ;) Pani przed nami nie miala takiego szczescia jak malpka po plecach wskoczyla jej na glowe i chwycila za kolczyka niemal wyrywajac jej ucho ;) ostatecznie zjadla tylko kwiatka, ktorego kobita miala wpietego we wlosy ;) Pozniej jeszcze popatrzylismy sie jak gromadka czlekoksztaltnych skakala "na banie" do bajora ;) tutaj tez mamy filmik tylko kabla do aparatu brak i nie ma jak zrzucic naszych goodies na kompa :(
Dopisek Sztanderkowy:
Chcialaym zobaczyc swiatynie w samym sercu owego lasu (zachwalanego przez nasz przewodnik) ale CHRZANIE spacerowanie po lesie gdzie malpy skacza ci na glowe, plecy i wspinaja sie po nogach! Setki malp! Wszedzie! Do tego regulamin mowi wyraznie, ze owe stworzenia nalezy traktowac z respektem bo to one tam rzadza (!). Niby przechadzaja sie wokol miejscowi, zakladam, ze do interwencji w razie potrzeby, ale nie zauwazaylam by ktorykolwiek ruszyl palcem w ytuacji, ktora ja juz smialo nazwalabym niebezpieczna ech....Przez nie zobaczylam tylka jedna swiatynie bo do pozostalych odmowilam stanowczo wejscia! No coz swiatyn juz troche sie naoogladalismy a mi dzisiejsze przezycie z "siersciuchami" na dlugo wystarczy :-/
Dobra to sie wyzalila Mloda ;)
Teraz po drodze zahaczylismy kilka sklepow - ja kupilem sobie koszule (4$), Sztanderka skusila sie na sukienke (15$), zjedlismy obiad w Dewa Warung (Bamboo Corner w Ubud) a obiad kosztowal nas cale 35k rp (3,5$). Jedzenie bylo duzo smaczniejsze niz wczorajsza kolacja za 10$ - aby oszczedzic swoje gardlo chcialem pizze i byla to najgorsza pizza jaka kiedykolwiek jadlem :) Sztanderki kurczak fajnie sie nazywal w menu gorzej bylo na talerzu :) Dewa Warung wyglada jak klasyczny balijski warung (czyli taka jadalnia) ale jedzenie bylo smaczne, ruch tam tez raczej jest wiec wszystko powinno byc swieze. Gdyby tak nie bylo damy znac jutro :)
Zabukowalismy tez bilety na naszego shuttle busa na Gili Air. Kosztowalo nas to 330tys rp (33$) za dwie osoby. Wyruszamy o 7 rano spod naszego "hotelu", na miejscu bedziemy kolo 17:00. Najpierw z Ubud jedziemy busem na Padang Bai, pozniej promem na Lombok (chyba Lembar), pozniej busem wzdluz wybrzeza i znowu promem juz na Gili Air. Zapowiada sie dosc meczaca podroz ale miejmy nadzieje, ze bedzie sie oplacalo :) Nie wiadomo jak z netem na Gili, dlatego mozemy sie odezwac dopiero po powrocie. Nie wiemy tez w sumie ile zostaniemy na wyspie ;) Niby w Lonely Planet na mapce jest kawiarenka ale nie wiadomo czy bedziemy mieli cierpliwosc do wolnego netu ;)
Teraz idziemy do Palacu a pozniej jakis chill out i moze wiecej zakupow? ;)
trzymajcie sie.
Kacu & Sztondi
Etykiety: Bali, dance performance, Gili Air, Indonezja, monkey forrest, Ubud
Nasz najgorszy dzien calej wyprawy czyli wyjazd z Lovina i dotarcie do Tirty (Toya Bungkah) nadal wychodzi nam bokiem. Przerazeni nuda w niedziele po dotarciu do wioski postanowilismy udac sie do sasiedniej miejsowosci gdzie mial byc market. Market=2 stragany, pelno much i 50 osob patrzacych na nas ;) Kupilismy snake fruity i zmylismy sie czym predzej... Wieczorem jak tylko zaczelo sie sciemniac wylaczyli prad i wszedzie bylo kompletnie ciemno. Zatem dosc szybko polozylismy sie spac. Ok 21 wlaczyli swiatlo. Pierwszy raz mielismy w pokoju TV wiec postanowilem z niego skorzystac ;) akurat lecial mecz Fiora - Milan. Obejrzalem pierwsza i zasnalem (liga wloska ;) ). Najlepszy motyw z tego wszystkiego to zeby dzialal TV musialo byc wlaczone swiatlo ;)) Indonezyjska technika I'd say ;)
Jak wstalismy o tej 3 rano to czulem lekki bol gardla i ogolnie jakos tak niefajnie bylo. Szybki prysznic i zapierdzielalismy na gore. Gdybyscie tylko slyszeli ta lokomotywe z moich pluc w srodkowym odcinku trasy ;) Do tego moja latarka najpierw stracila energie tak, ze szedlem po sladach Sztanderkowych. Pozniej przewodnik dal mi swoja latarke, ktora po 15 min tez sie zepsula. Na sam koniec szedlem korzystajac z zapalniczko-latarki. Jak sie zrobilo jasno dziekowalem Bogu, ze nie widzialem naszej drogi. Zapewne w polowie bym sobie odpuscil ;) Cali przepoceni weszlismy na gore gdzie bylo dosc zimno i wietrznie. Niby zmienilem koszulke, ale mysle, ze ten moment mnie zalatwil :( Po pysznym sniadaniu (opis Sztanderki) zaczelismy schodzic w dol. Nie bylo to latwe. Czulem sie jak cyrkowiec. Skala na szerokosc 1,5 buta z prawej przepasc, z lewej przepasc i wiejacy wiatr. Sztanderka przerazila mnie jak po przejsciu 5 metrowego odcinka powiedziala "Nic nie widzialam, okulary mi zaparowaly!" :))) Z moim lekiem wysokosci tez nie bylo latwo. Zreszta samo schodzenie w dol bylo chyba bardziej meczace fizycznie niz wchodzenie. Ciagle wielkie kamienie, ktore lubily sie osuwac na czarnym, wulkanicznym piasku. Do tego pozniej prazace slonce. Nasza wspaniala, najdluzsza trasa ostro mnie wymeczyla :(
Po powrocie do hotelu mialem goraczke wiec zapodalem sobie 2 coldrex max gripy i ruszylismy do Ubud z naszym kierowca. W Ubud odechcialo mi sie wszystkiego. Krotki spacer, powrot do hotelu gdzie szybko zasnalem. Wieczorem znowu 2 coldrexy no i cala noc w masakrycznym upale pod spiworem. Mysle, ze wypocilem chyba z 4litry. Dzisiaj nie wiedzielismy za bardzo co robic. Nie oplaca nam sie jechac na Gili jak jestem chory bo nie bede mogl plywac czy snorklowac. Z kolei nie ma sensu tez za bardzo siedziec tutaj jesli nie bedziemy jezdzic motorkiem. Postanowilem pojsc do lekarza. Goraczki juz nie mam, pozostal tylko straszny bol gardla i ogolne oslabienie. Dostalem antybiotyk i cos na plukanie gardla (taki klasyk - pachnie tak samo jak w Polsce). Mamy tez pic duzo wody i napojow izotonicznych bo prawdopodobnie jestesmy po wczorajszym wysilku odwodnieni.
Plan mamy taki zeby jeszcze jutro zostac w Ubud i poszwedac sie po okolicy a pojutrze wyruszyc shuttle busem/promem(?) na Gili.
Wazna rzecz - jak tylko wjechalismy do Ubud, Sztanderka tylko sie rozgladnela, jakies dziwne swiatelka jej sie zapalily w oczach i zaczela tylko powtarzac "uroczo, uroczo, uroczo" :) a ja ciagle tylko slysze "transport, transport, taxi, taxi?"
No i najslodsza nazwa Polski jaka kiedykolwiek slyszalem - po indonezyjsku "POLANDIA" :) Teraz wracamy z Neka Museum - muzeum sztuki balijskiej. Mnie jakos nie poruszylo, ale moze jestem zbyt wybredny ;) Obrazy jak z ery kamienia lupanego namalowane w 1988 roku ;)
Teraz spadamy pic duuuzo wody no i moze cos uda mi sie przegryzc ;) Wieczorem kecak dance - taniec malp ;)
pzdr
PS. warunki u lekarza dobre, ogolnie lekarka profesjonalistka, zmierzyla cisnienie, tetno, itd. Wizyta i leki kosztowaly 500 000rp (50$). Wczesniej dzwonilem do Polandii do Signal Iduny gdzie mamy wykupione ubezpieczenie (Planeta Mlodych), wraz z dostarczonym rachunkiem i rozpoznaniem choroby dostane w Polsce zwrot kasy. Nie mialem przy sobie nr ubezpieczenia a byloby wszystko zalatwione bezgotowkowo. Lekarz znaleziony przez Informacje Turystyczna - Ubud Clinique - czysto i przyjaznie.
01/06/2009
Jestesmy w Ubud od wczoraj i jest cudownie. Gorski krajobraz zostawilismy za soba i wjechalismy w dosc europejskie miasto ;)
Sklepow z rzemioslem ci tutaj pod dostatkiem z wszelakiej masci wyrobami: od mebli po garnuszki, miseczki, bizuterie, odziez itd itd.
Zacumowalismy w Jaya Bungalows (serwuja najlepsze sniadanie jakie do tej pory jedlismy; oczywiscie nalesniki z bananami (klasyk) ale b.dobre plus do tego owoce a wszystko czekajace na nas przed bungalow na stoliczku; uroczo).
Wczoraj tylko poszwedalismy sie po miesce. Bylismy padnieci jakoze na nogach od 03:00 rano a poza tym Kacpra zlapalo jakies przeziebienie i nie najlepiej sie czul. Z jakichkolwiek atrakcji wieczornych musielismy wiec zrezygnowac i dosc szybko poszlismy spac. Kacper dzisiaj czuje sie nieco lepiej (lyka od wczoraj przywiezione medykamenty) tylko jeszcze boli go gardlo. Od tego czy i kiedy poczuje sie lepiej uzalezniamy nasze dalsze plany. Albo zostajemy w Ubud i dzisiaj zwiedzamy tutjeszy palac i galerie a potem bierzemy skuter i objezdzamy sasiednie wioski (tutaj to dopiero jest co zwiedzac!) ALBO jutro wyruszamy na Gili Air a potem z powrotem do Ubud i objazdowka okolic. Tutaj tez zrobimy przedwyjazdowe zakupy i prosto z Ubud ruszymy na lotnisko.
Zobaczymy pod koniec dnia.
31/05/2009 & 01/06/2009
Tym razem shuttle busem w dwie godziny dotarlismy z powrotem w gory Batur. Zatrzymalismy sie w Arlinas bungalows skad od razu wynajelismy przewodnika na poranne wyjscie (03:45 am) na wulkan. Toya Bungkah (czyt. Toja Bunka) bedzie nam sie kojarzyc z bieda, cebula i papryczka chilli oraz monstrualnej wielkosci pajakami!
NIE MA TAM NIC DO ZOBACZENIA!!! Jedyna chyba atrakcja sa hot springs, ale koszt za dwie osoby to 300tys rp (!). Podziekowalismy.
Najlepiej przjechac tam wprost na wejscie na gore i uciekac jak najszybciej ;)
My przyjechalismy okolo poludnia wiec sila rzeczy skazani bylismy na dluszy pobyt w tym miejscu. Zjedlismy zupe cebulowa (a jak!) i tutejsze rybki z jeziora (ikan mujair). I zupa i rybki bardzo dobre, ale my juz tesknimy za wybami morskimi (mniam!). Zrobilismy sobie spacer do pobliskiej wioski zeby czyms sie zajac (dosc depresyjne przezycie). Jezioro Batur piekne, ale kompletnie zaniedbane, trudno do nieco dotrzec z ulicy a jak juz sie dotrze to nie ma sie ochoty tam zostac (pelno smieci).
Potem od 18:00 do 21:00 w calej wiosce nie bylo swiatla. Nic nienormalnego tutaj zeby kolejna wioska miala swiatlo w tym czasie ktos inny jest go pozbawiony :( Ciemno bylo jak ch... wiec nie pozostalo nic innego jak polozyc sie spac by z rana wstac ochoczo na wspinaczke.
Pobudka o 03:30, wyjscie o 03:45 po mordeczej wspinaczce ok 2h bylismy na gorze akurat na wschod slonca! Tym razem pogoda dopisala i widoki byly warte krwi, lez i potu ;)
Po wschodzie slonca sniadanie na wulkanie ;) jajka gotowane na parze unoszacej sie z krateru i tosty z bananami upieczonymi w ten sam sposob. Poniewaz wybralismy najdluzsza trase schodzilismy obrzezami krateru a potem w dol do kolejnych mniejszych wulkanow az dotalismy z powrotem do naszego lokum. Zabralo nam to sumie 5.5h.
Potem shuttle busem do UBUD skad teraz piszemy. Jestesmy padnieci od 12 h na nogach wiec idziemy sie przespac a wieczorem planujemy zobaczyc jakis balijski wystep taneczny.
Etykiety: Bali, cebula, chili, gunung Batur, Indonezja, Toya Bungkah