Ha! Udalo sie ;) czytacie to a to oznacza, ze nadal zyjemy ;) Pobudeczka o 6 rano, delfiny (dosc przerazajace "show") a nastepnie po sniadaniu wypozyczylismy skuter i ruszylismy w okolice Loviny.

Z mojej strony napisze tylko, ze warto wbijac na wodospady za Sawan, totalny czad. Piekne widoki. Trzeba bylo troszke pojechac bo wyboistej drodze, zejsc a potem wejsc po tysiacu schodach ale widok wynagrodzil wszystko. Naliczylismy ze Sztanderka 5 wodospadow, 2 olbrzymie i 3 mniejsze. Wszystko w pieknej dolinie, porosnietej dzungla. Widok jak z bajki!!

Wczesniej zahaczylismy o swiatynie po ktorej oprowadzal nas dziadek, ktorego szczeka przyprawila by Pitera o zawal serca :))) Stan uzebienia - ok 3 zebow, czarne przy nasadzie i rozszerzajace sie ku dolowi ;) wytlumaczyl nam w zasadzie wszystko. Wczesniej nauczylismy sie jak uleczyc raka, ten Mister przedstawil nam wlasciwie cala filozofie zycia. Powiedzial "I have good karma, I dont want to be mosquito!" (i rozesmial sie w nieboglosy ;) ). Mimo chyba 70 lat na karku dobrze sobie calkiem radzil po angielsku. Porafil cos tam powiedziec po holendersku. Madry Chlop by sie chcialo powiedziec ;)



Co do jazdy motorem to nie bylo tak tragicznie jak myslalem ;) Problem polegal na tym, ze aby prowadzic w Indonezji trzeba miec prawo jazdy miedzynarodowe. Piter mowil nam, ze to nie jest problem bo zawsze mozna przekupic policjanta ;) my na szczescie nie mielismy takiej "okazji" ;) Ruch lewostronny, a ja w Irlandii tylko jezdzilem jako pasazer, ale na motorze nie ma to takiego znaczenia. Przy kazdym skrzyzowaniu powtarzalem sobie tylko "lewa reka, lewa reka" ;) Wsrod 40 motorow obok nas pomykalismy wszelkimi drogami, najciezej bylo w Singaraja - drugim najwiekszym miescie Bali. Ulice cale zapchane bemo (busy) i motorami. Na poczatku zrozumialem dlaczego niektorzy w Polsce jezdza tak aby nie skrecac w lewo ;) wybralem taka droge zebysmy ciagle skrecali w prawo (odwrotnie niz u nas), jednak pozniej bylo juz ok ;) Poza tym rozwala mnie tutaj wlaczanie sie do ruchu. Po prostu sie to robi ;) Jedyna wpadka, dosc spora to przy powrocie na wielkim skrzyzowaniu totalnie sie zagubilem i pojechalem pod prad ;) kilka osob trabnelo na mnie i udalo sie zachamowac przed samym znakiem zakazu wjazdu ;) Troche wstydu najadlem sie tez podczas tankowania jak podjechalem nie pod ten dystrybutor. Do wyboru premium albo solar. Pod solar pelno ludzi, pod premium nikogo nie bylo - gdzie byscie pojechali? ;) ja oczywiscie pod premium ;) potem kurka nie potrafilem oczywiscie odkrecic, ale wszyscy tutaj sa raczej pomocni...no chyba, ze chca sprzedac uslugi transportowe ;)

W zasadzie tyle ode mnie i tak w sumie myslami jestem juz przy swojej barrakudzie (z rodziny barrakudowatych ;) ). Teraz kolej na Moja Prywatna Encyklopedie - Sztanderke :)

Moj ulubiony owoc, najlepszy jaki kiedykolwiek jadlem - http://en.wikipedia.org/wiki/Snake_fruit

Nie wiem czy jest gdzies o nim po polsku. Rosnie na drzewach, ale zaraz przy ziemi ;) znalazlem po polsku http://pl.wikipedia.org/wiki/Salak_(drzewo)

Jutro jedziemy w gory wspinac sie na Gunung Batur (wulkan), wyjezdzamy rano, wchodzimy na wschod slonca (miejmy nadzieje) nastepnego dnia i jedziemydo Ubud gdzie:
1. bedzie net
2. zabawimy kilka dni

wielkie jo.


A teraz ja pare slow ;)
Gwoli wyjasnienia dlaczego show z delfinami w roli glownej przerazajacy. Same delfiny piekne, gorzej z organizacja. Wyplywamy lodziami w morze podobnie jak kilkanacie innych osob i potem ogladanie delfinow przypomina bardziej pogon za nimi - tylko gdzie sie pojawiaja na horyzoncie wszystkie lodzie pedza w tym kierunku. Dosc niesympatycznie to wyglada.Ale delfiny wyskakujace z wody tuz przed nasza lodzia robia wrazenie.

Krotko o tym co zobaczylismy i dlaczego warto zapuscic sie w te rejony. Przede wszystkim swiatynie, najladniejsze jakie do tej pory widzielismy:
Sangsit: PURA BEJI i PURA DALEM
Kubatambahan: PURA BATU BOLONG
Jagaraga: PURA DALEM

Koszt: zwykle sarong, ktory trzeba zalozyc przed kazdym wejsciem do swiatyni (od 5tys rp do 10tys rp za dwa), nie ma tez platnych jako tako wejsc tylko zostawia sie tzn. dotacje czyli tyle co laska plus czesto trzeba pare groszy zostawic dzieciom, ktore "pomagaja" w zwiedzaniu ;)
Parking (bylismy skuterem) to jakies 1tys rp albo free.

Najpiekniejszy oczywiscie wodospad w Sawan (!), ale o tym pisal juz Kacper.

Koszt motoru to 40tys rp/dzien a benzyna to jakies 15tys rp (pelny bak).
Nam wyszlo ok 5.5$ za dzien a samochodem wynajetem z kierowca musielibysmy zaplacic jakies 400/500tys rp! A poza tym wrazenia z takiej jazdy po balijskich drogach - bezcenne ;)

Poza tym zrobilismy sobie jeszcze u naszej Mamy pranie ;) koszt to jakies 15tys rp za 1kg ;)
(mozna pewnie znalezc taniej, ale my wolelismy uprac u Mamy ;))

Zatem do uslyszenia za dwa dni!

Ok, Sztanderka napisala swoje a dzisiejszy dzien przypadl mi ;)

Wczoraj wieczorem zostalismy osaczeni przez szefowa naszego hotelu (ksywa- Miss Mama), ktora definitywnie otrzymuje ode mnie specjalna nagrode Sprzedawcy Roku 2009 na Azje Pld-Wschodnia. Otoz od tej pory caly nasz plan mozemy sobie wsadzic gdzies miedzy kartki Lonely Planet ;) Od dzisiaj robimy wszystko co powie Miss Mama ;) Zaczelismy od snorkelingu. Ok 8 rano podjechal pod nasz hotel rozklekotany busik, w ktorym siedzialy juz 3 osoby, podjechalismy jeszcze do jednego hotelu po jakiegos starszego Pana i uderzylismy do bazy ze sprzetem. Oczywiscie, my totalnie zieloni. Jak? Co i gdzie? Facet z obslugi szybko nam pomogl i ruszylismy w droge na sam zachod Bali. Po okolo 1,5h przesiedlismy sie do malej, drewnianej lodzi, ktora zabrala nas na morze wokol wyspy Menjangan.



No i mozna powiedziec, ze tutaj zaczela sie zabawa ;) Reszta z naszej zalogi nurkowala, tylko my we dwojke snorklowalismy. wszystko odbywalo sie z lodzi na ktorej ciezko bylo stanac (dosc mocno bujalo). Sztanderka dosc szybko zrobila sie zieloniutka jak niedojrzaly banan ;) choc banana na twarzy nie miala :D

Udalo nam sie wskoczyc do wody, opanowalem troche swoje cialo. Sztandereczce nie szlo juz tak dobrze i troche wody sie opila. Mielismy okolo godziny czasu zanim reszta nie wynurzy sie z wody. Niewiele tak naprawde z tego skorzystalismy ze wzgledu na "problemy techniczne" ;)

Zielona Sztanderka na szczescie uzyskala pomocna dlon od ziomow z obslugi, ktorzy przycumowali lodz do pomostu. Twarde, stabilne podloze dobrze jej zrobily ;) choc wg mnie cala zasluga spada na PYYYYYYSZNY mie goreng(noodle), ktory z trudnoscia zjadla ;)

Drugie nasze "nurkowanie" odbylo sie w zasadzie z pomostu. Nauczeni doswiadczeniem snorkowalismy jak wariaci ;) nie nadazalem totalnie za Sztanderka, ktora pojawiala sie w coraz to innym miejscu mojego pola widzenia ;) byla jak motorek ;)

A pod woda mega szalenstwo ;) gdybym tylko znal kolory to zapewne moglbym Wam napisac o tym ksiazke ;) a tak to napisze tylko, ze widzialem miliard ryb, rybek, rybuchow. Plaskich, okraglych, podluznych, rurkowatych i bog wie co jeszcze ;) rafa koralowa niesamowita. Widzialem mozg, kalafior, globus, jakies dziwne wypustki i takie cos co przypominalo takie wkurzajace klujace kapcie ;) wszystko w przeroznych kolorach. WOW!!

Do tego wszystkiego jeszcze widok na Jawe (Dzafe jak mowia miejscowi ;) ). Rozbrajajace.

Troche maska nam sie wbijala w mordki wiec te 45 min spokojnie wystarczylo jak na sam poczatek. Pozniej droga powrotna znowu nie byla zbyt zabawna. Zrobily sie dosc spore fale i ladnie nami kolysalo. Kolysanki ciag dalszy w naszym wesolym busiku, ktory pamieta chyba czasy II WS ;)

Dopiero w pokoju doszlo do nas co zrobilismy ze swoimi cialami. Sunburn? yes, yes, yes :) A co najlepsze uzywamy jak do tej pory filtra 30...Jestesmy raki. Ciezko mi sie nosi teraz plecak...ale coz trzeba jakos zyc ;)

Szybka kapiel, wysmarowanie ciala jakas tam Sztanderkowa emulsja(co ja bym bez tych Sztanderkowych wynalazkow zrobil? :) ) i jazda w poszukiwaniu pozywienia. Poszlismy do tej samej knajpy co wczoraj (wyglada baaaardzo czysto ;) ) tylko, ze nauczeni doswiadczeniem wypytalismy o cale, swieze ryby. Pani wykrzyknela - BARACUDA! Cena nas usatysfakcjonowala (4$/each). No i po 30min wyladowala wielka ryba na naszych talerzach. Do tego pyszne sosy - czosnkowy i balijski (mniam!) i klasyczna kopka ryzu ;) Sztanderka prawie pekla! Ale zjadla cala (dbam o nia ;) ). Tutaj to co jedlismy http://pl.wikipedia.org/wiki/Barrakudowate

Do tego oczywiscie standardowe soki z ananasa, banana, cytryny i papaji a na sam koniec dla rownowagi butelka Coca Coli (pozdrawiam fanow Newcastle...)

Teraz tutaj siedzimy, kupie jakiegos browarka sobie no i idziemy spac - jutro pobudka o 6 rano - lecimy ogladac delfiny - w tych rejonach rano bywa ich ponad 100... (pzdr Przeor ;) ).

Aha, Tato, udalo nam sie naprawic budzik ;) dziekujemy ;) no i dostalismy 40 smsow "milego dnia" a takze spozniony o 10h sms "WSTAWAC!!" ;) dzieki, dzieki, dzieki! :)

ok, buziaki dla Muffina i Was wszystkich. jo!

28/05/2009 (czwartek)

Pobudka 08:00 rano, sniadanie i w droge. Tym razem z zamiarem zobaczenia tarasow ryzowych, swiatyn i wodospadu w Munduk. Wszystko to w towarzystwie Rama, 39 letniego Balijczyka poznanego w hotelu.
Najpierw krotki przystanek w dzungli i kolejna lekcja biologii, tym razem ogladalismy kardamon, imbir i wiele innych roslin, z czego wiekszosc, jak wierza Balijczycy, o znaczeniu leczniczym/medycznym. W dzungi mozna znalezc lekarstwo na raka (!), bole menstruacyjne, prostate a nawet mydlo (!), to ostatnie to owoce jakiegos drzewa, ktore wydzielaja sok pieniacy sie jak mydlo ;) i w tym celu uzywane.
Kolejny przystanek to swiatynia gdzies w dzungli in the middle of nowhere - PURA BASIKALUNG i stamtad wprost na pola ryzowe. Spacer ostatecznie skonczylimy w JATILUWIH czyli tam gdzie LP spacer po tarasach ryzowych proponuje zaczac.


Mozna i tak, ale wtedy trzeba troche cierpliwosci by dotrzec do samego konca sciezki i zobaczyc wspomniana wyzej swiatynie. Naprawde warto (o niej chyba LP nawet nie wspomina). Po drodze zattzymalismy sie na rozmowe z miejscowymi rolnikami, ktorzy pokazali nam proces przetwarzania ryzu. Kacper poznal miejscowego Guru Religijnego a ja zaliczylam kapiel w blotnistej mazi ;)
Nastepny przystanek to PURA BATAKARU, druga najwazniejsza swiatynia na Bali. Tam po raz pierwszy zalozylismy sarongi ;) Na Kacpra oczywiscie nie bylo rozmiaru ;)
W zasadzie nie mielismy zadnego planu, chcielismy dotrzec do Munduk i stamtad na Lovina Beach.
Podczas lunchu (przygotowanego przez zone Rama) gdzies pod bambusowa chatka na srodku pola ryzowego plan sie wyklarowal. Ram pokaze nam Munduk i zabierze nas nad ocean (za dodatkowe 100k rp).
Wrocilismy zatem do Candi Kuning i stamtad przez Pancasari obok dwoch kolejnych jezior: Buyan & Tamblingan! Trasa warta polecenia! Przepiekne widoki na jeziora, okoliczne gory i dzungle! MEGA! W ogole caly dzisiejszy dzien jezdzilismy waskimi kretymi gorskimi drogami (albo i nie ;) zwykle z przepascia po ktorejs ze stron i super widokiem! Warto sobie taka wyprawe zafundowac.
Za jeziorem Tamblingen jest Monkey Forest ;) maply siedza po prostu na drodze i wokol i czekaja na banana ;) Kacperek nakarmil kilka a te doslownie przyczepily mu sie do spodni ;)
Stamtad do kawiarni z widokiem na ocena i gory, ktora serwuje kawe z ziaren zebranych z okolicznych pol. My zakupilismy Arabice i Robuste w ziarnach (45tys rp kazda).I ostatni punkt programu to wodospad w Munduk.

Jakies 40 min pozniej bylismy juz nad oceanem w Lovina Beach.

Tutaj zatrzymalismy sie w uroczym PONDOK WISTA SARATAYA bungalow. Przemila obsluga, czysto, pralnia na miejscu, zorganizowane wycieczki do wyboru (140tys rp/2 osoby).

Candi Kuning cd

27/05/2009

Drugiego dnia w Ck wstalismy o 06:00 z rana z zamiarem wyplyniecia lodzia na wschod slonca nad swiatynia. Niestety i tym razem pogoda pokrzyzowala nam plany (deszcz, chmury) wiec ostatecznie na lodzi znalezlismy sie ok 07:00 i poplynelismy na polnocny kraniec jeziora, wrocilismy do hotelu na sniadanie (w cenie hotelu: nalesniki bananowe, kawa/herbata), po czym z powrotem na lodz i na poludniowy kraniec jeziora. To sie Kacper nawioslowal ;-)

Popodziwialismy widoki i zmeczeni wrocilismy do przystani przy naszym hotelu (wynajecie lodzi na caly dzien - 125 tys rp).
Potem z zapoznanym Balijczykiem Wimem udalismy sie na spacer po okolicy tylko jemu wiadomymi sciezkami.Po drodze odbylismy cos w stylu szybkiej lekcji botaniki i moglismy na wlasne oczy zobaczyc (i dotknac) w rzeczywistosci rosnace owoce czy przyprawy, ktore kupujemy w sklepach ;) np. cynamom, awokado, mandarynki a nawet drzewo,z ktorego owocow powstaje jedwab itd.

Wim zaprosil nas rowniez na wesele swojego siostrzenca!
Zobaczylismy wiec jak wyglada dzien Pani i Pana Mlodego na Bali (w spolecznosci muzulmanskiej). Goscinnosc rodziny Wima przyjelismy z lekkim wewnetrzym niepokojem - zostalismy poczestowani bowiem niebieskim, kleistym ryzem, czarnym kleistym ryzem i ryzem z curry (hot!) zawinietym w liscie bananowca. Nie wypadalo odmowic.... Na szczescie kuchnie zobaczylismy dopiero pozniej kiedy Wim oprowadzal nas po gospodarstwie...

Potem wyczerpujacy spacer po ogrodzie botanicznym w CK. Piekne miejsce wymagajace nieco wspinaczki bo droga do zwiedzania wiedzie albo mocno pod gore albo mocno w dol ;) ale warto sie nieco pomeczyc i zobaczyc ta nieco ucywilizowana dzungle ;) Polecamy zwlaszcza tropical track ;)

Obiad zjedlismy w Strawberry Stop, gdzie mozna kupic wspomniane wczesniej wino truskawkowe albo imbirowe (100 tys rp/butelka). Obiad b.dobry za ok 60tys rp/2 osoby razem w pysznymi sokami ze swiezych owocow, oczywiscie rowniez z truskawek ;) (nie jest latwo tam dotrzec, ponownie LP podaje nieco przeklamane odleglosci) idac wzdluz markeu caly czas w dol do jeziora, mijamy swiatynie i caly czas w dol!).

Nocleg w CK:
Ashram Guest House nad samym jeziorem. W cenie sniadanie, reczniki, woda mineralna, prysznic z goraca (!) woda i przepiekny widok na jezioro jesli wezmiemy pokoj na samej gorze wzgorza! Pokoje w srodku nieco mroczne ale widok na zewnatrz rekompensuje wszystko ;). Cena 175tys rp/2 osoby/noc. Dobre miejsce wypadowe.
Bedac na miejscu pytajcie o Wima (od niego wynajelismy lodz) i Rama (z nim wyruszlismy na wyprawe w czwartek (28/05/2009) ;) bardzo sympatyczni Balijscy faceci!

A propos Wima - jest fanem Polski; jako jedyny nie pomylil Poland z Holland, znal stolice i Olisadebe ;)!

Galeria z Candikuning

Candi Kuning

26/05/2009

I ponownie o zawilosciach transportu na Bali.Nie mozna po prostu w Tanah Lot wskoczyc w busa i wysiasc w Candi Kuning! Wszystko ponownie odbylo sie etapami.A zatem bemo:
z Tanah Lot do Kediri (15 min/16 tys rp)
z Kediri do Mengwi (10 min/15 tys rp)
z Mengwi do Bedugul/Candi Kuning (1h/50 tys rp)

W CK za rada LP odnalezlismy nocleg z widokiem na jezioro Bratan. Warto bylo! Przepieknie!!!
Wlasnie tak jak to sobie wyobrazalimy: zielono, gorzyscie, soczyscie - po prostu wspaniale!
Juz sama droga z Mengwi do CK zapiera dech w piersiach - caly czas pod gore z pieknymi widokami na wyspe. CK lezy jakies 1200m npm.

W CK ponownie za rada LP zjedlismy obiad w restauracji z widokiem na jezioro, wyplismy kawe i zjedlismy miejscowe buleczki w Roti Budugul knajpce (to rowniez za LP) i w potwornej ulewie pozwiedzialismy totalnie przemoczeni tutejszy slynny market. Potem zwiedzilismy przepiekna swiatynie na wodzie PURA ULUN na jeziorze Bratan.



Ps. Ubawily nas wskazowki LP! Komplenie przemoczeni, glodni, w zupelnie obcym nam miejscu szukamy knajpki zeby zjesc a LP podpowiada nam by "follow your nose to this place in a far corner of the market"!NIe jest latwo czasem cos z LP znalezc! Far corner okazal sie jakies 400 metrow w dol w kierunku jeziora.

Ciekawostki:
W CK zyje spora spolecznosc muzulmanska. Nad ranem (ok 05:00) i wieczorem (ok 18:00) na cala wies rozbrzmiewaja muzulmanskie piesni/modly. Robi to niesamowite wrazenie!
CK to rozniez wies hodowcow warzyw, w tym miedzy innymi truskawek (robi tu nawet wino truskawkowe).

Uwaga:
Nie ma ani w CK ani w okolicy internetu i bankomatow!

Galeria z Candikuning

Tanah Lot

Na jakis czas utknelismy w miejscu bez internetu, dlatego dzisiaj nadrobimy zaleglosci....

KUTA cd
Wieczorem wybralismy sie na spacer po Kuta (mnostwo tu turystow, glownie Australijczykow wiec czulismy sie bezpiecznie) i pozna kolacje. Po drodze zlapala nas mega ulewa a w trakcie obiadu zgaslo swiatlo jak sie pozniej okazalo na calej ulicy a zatem i w naszym hotelu. W recepcji dostalismy w zwiazku z tym 'candy'! Trzeba bylo widziec mine Australijczyka, ktory rowniez dostal candy! " Candy?!Aaaaaa candle!" Taki oto poziom ang tutaj ;)
Caly wieczor lalo jak z cebra (jak sie pozniej dowiedzielismy jest teraz pora przejsciowa miedzy deszczowa i sucha).
Rano zjedlismy sniadanie (w cenie hotelu): jajecznica, dwa tosty, dzem, maslo, kawa lub herbata i najsmaczeniejsze swieze owoce ( mango, ananas, arbuz). Z kierowca hotelowym ruszylismy do Denpasar (100tys rp/2 osoby).

TANAH LOT (Denpasar - Tabanan - Tanah Lot) - 25/05/2009
W Denpasar chcelismy dostac sie na terminal glowny Ubung.W drodze kierowca wprowadzil nas w tajniki transportu publicznego na Bali. Wymyka sie to generalnie wszelkiej europejskiej logice i temu co w logiczny sposob opisuje Lonely Planet (LP).
Niech was nie zwiedzie pojecie 'terminal', tylko glowny przypomina po trosze nas PKS, pozostale to po prostu obszar miasta a czesto po prostu ulica, przy ktorej zatrzymuja sie busy czyli bemo (zazwyczaj niebieskie). O wiele tansze od taxi postanowilismy wybrac na nasz podstawowy transport wbrew temu co pisze LP (rzadko podrozuja nim turysci). Pozniej okazalo sie, ze rzeczywiscie nie zdarzylo nam sie podrozowac z innymi Bialymi ;) Trzeba byc rowniez przygotowanym na to, ze kierowcy slabo mowia po ang i nigdy nie masz 100% pewnosci, ze wioza cie tam gdzie chcesz.
Ang tutaj czesto przypomina wersje 'Kali miec Kali byc', ale Balijczycy sa na tyle towarzyscy, ze nawet jesli nie mowia po ang, a my nie rozumiemy po ichniemu i tak chca z nami rozmawiac ;)
Wracajac do transportu publicznego - nie ma tu niczego w stylu przystanku, rozkladu jazdy czy nawet oznaczen na autobusach dokad jada! Zeby bylo trudniej rzadko pojawiaja sie na drogach znaki, czyli generlanie nie bardzo wiadomo, gdzie sie dana wies konczy a gdzie zaczyna nastepna.
Podrozowanie bemo przypomina chyba najbardziej jazde autostopem - odbywa sie etapami (czyli z punktu A do punktu B jedzie sie zwykle z kilkoma przesiadkami) abusy zatrzymuja sie gdzie popadnie, zgarniajac po drodze podroznych.
Na nasze pyt jak z kiklunastu busow stojacych na terminalu znalezc ten, ktorego szukamy uslyszelismy, ze nalezy podejsc do pierwszego najbardziej wypelnionego (tez zwykle rusza jako pierszy - to tyle jesli chodzi o rozklad jazdy) i zapytac dokad jedzie i koniecznie za ile (cene najlepiej ustalic zanim sie do bemo wsiadzie i tej ustalonej sie trzymac).Jak juz znajdziemy wlasciwe bemo to pojawia sie pyt gdzie z niego wysiasc skoro nie znamy okolicy a znakow raczej brak? Najlepiej poprosic kierowce albo 'biletowego', ktory zwykle stoi w zawsze otwartych drzwiach, zeby dal nam znac kiedy mamy wysiadac. Coby nie pisal LP podrozowanie bemo ma swoje dobre strony: naturalna klima (zawsze otawrte okna i drzwi), dreszczyk niepewnosci i miejscowy usmiechajac sie ludzie!
Biorac jednak powyzsze pod uwage muselismy nieco zmodyfikowac nasza trase przemieszczania sie po wyspie.

A zatem z Denpasar (terminal Ubung) dotarlismy bemo do Tabanan (20tys rp/2 osoby) a z Tabanan kolejnym bemo do Tanah Lot (40tys rp/2 osoby).
Jakies 500 metrow przed Tanah Lot znalezlismy nocleg wprost na polach ryzowych.

W skali 1-5 (gdzie 5 to zdecydowanie polecamy a 1 to zdecydowanie odradzamy) to lokum dostaje 4 pkt za widok z tarasu a 1 za wnetrze (brak prysznica, zimna woda, czyste przescieradlo, ale z widoczymi sladami wielu uzywan, ble!) Spalismy probujac nie wykonywac gwaltownych ruchow, niemal cala noc w jednej pozycji na jedynym (wzietym na wszelki wypdek) spiworze.

Samo Tanah Lot slynnej ze swojej swiatyni na skale bardzo turystyczne, jarmarczne. Ceny kilkakrotnie wyzsze niz w Kuta, np. za sok ze swiezych owocow w Kuta zaplacilismy 5tys rp a juz w TL cale 25tys rp!


Swiatynia na skale piekna podobnie jak cala okolica (duzy park wokol)!Oczywiscie czekalismy jak wszyscy na zachod slonca (tu ok 18:00), ale niestety zachmurzone tego dnia niebo nie pozwolilo nam sie w pelni nacieszyc tym widokiem.



Noc spedzilismy w naszym 'uroczym bungalow' wsluchujac sie w dziwne odglosy nocy i cieszac sie, ze mimo wszystko jestesmy bezpiecznie od nich odcieci!Z rana ruszylismy do Candi Kuning (na polnoc, w gory).

Kuta

Znalezlismy hotel polecany przez Lonely Planet poszlismy wypytac o ceny no i Pan nam przedstawil pokoj z klima i goraca woda za 250k rupii (75zl) a takze pokoj za 140k(42zl) rupii z wiatrakiem i zimna woda. Postanowilismy to przemyslec i odeszlismy na chwile jednak bylismy tacy padnieci, ze po 5min wrocilismy no i...chwile wczesniej pokoj za 140k zostal wynajety ;) zostal tylko ten za 250k. Spojrzelismy sie tylko na siebie ze Sztanderka, pomyslelismy "fuck off" no i podziekowalismy grzecznie ;) 50m dalej pokoj znalazl sie taki powiedzmy jak chcielismy. Karaluchow nie ma, choc mrowki widzielismy ;)


Ponownie azjatycka goscinnosc na samym poczatku ;)

Zaraz jak tylko zaznalismy rozkoszy lodowatego prysznica udalismy sie zgodnie z poleceniem Pitera do Bamboo Corner gdzie zjadlem Nasi Goreng (3zl) a Sztanderka zakombinowala i dostala potrawe o tej samej nazwie co chciala tylko nie z tymi skladnikami, ktore chciala ;) (3zl ;) ). Porcje byly calkiem spoczko wiec jestesmy dalej dosc najedzeni. Calosc wyniosla nas kosmiczne 15zl..!! ;) Najdrozsze z tego wszystkiego bylo piwo - jakies 6zl ;) No i zaraz wracamy tam na shake'a jakiegos (to tez za poleceniem ;) ).

Plaza w Kucie dosc okrutna, brudno i milion osob takze zrobilismy tylko krotki spacer a pozniej probowalismy zalapac jakiekakolwiek orientacje w przestrzeni co w tych waskich uliczkach nie jest takie proste.



Oczywiscie najczesciej slychac wokol nas "hey mister! taxi!", "hey mister, fresh fruit, yes?", "hey mister, hey mister, hey mister". Ciezko ;) No, thanks mamy juz dosc dobrze opanowane ;)

Szukalismy tez opcji do dalszej drogi i...ciezko cos znalezc tak naprawde. Postanowilismy jutro ruszyc do Tabanan, gdzie znajdziemy sobie nocleg i wezmiemy na 2 dni skuter (4$/dzien) na ktorym pojedziemy na zachod slonca na Tanah Lot i nastepnego dnia zwiedzimy pola ryzowe. Powinno wyjsc nam najtaniej i najwygodniej. Pozostaje jednak pytanie - czy ktorekolwiek z nas potrafi jezdzic na motorze....? :)

Zobaczymy jutro :P

ps. Net ze slabo dzialajaca myszka 200rupii/min. Wychodzi cos kolo 4zl/h wiec nie ma tragedii. Ok, lecimy na te shake'i bo sie ciemno zaczyna robic :) U nas 18:15 teraz.

Udalo nam sie wyladowac a jak sie okazalo nie bylo to takie proste ;)

Podroz do Berlina byla bardzo ok, wszystko na czas, samolot zgodnie z planem. Gorzej bylo oczywiscie przemilymi niemieckimi celnikami, ktorzy najpierw calkowicie kazali mi rozmotnowac moje Zippo (bo nie mozna miec...) a nastepnie, o czym przekonalismy sie dopiero w Indonezji, przetrzepali mi torbe i zabrali benzyne do zapalniczki. Latalem wiele razy czy to Anglia, czy Irlandia, czy Polska nikt nigdy nie robil problemow. GutenTagi niestety musialy ;(



W Katarze bylismy kolo 5 rano ichniego czasu i bylo okolo 30 stopni choc slonce dopiero co wstawalo zza horyzontu ;) Free internet szybko okazal sie fikcja a strefy wolnoclowej ni jak nie mozna porownac do tego co zobaczylismy w Bangkoku. Co mnie bardzo ucieszylo to Dunhille za 5zl/paczka i z pewnoscia dobrze sie wyposaze w drodze powrotnej ;) Ogolnie lotnisko nudne jak flaki z olejem, kilku szejkow, gruby pan myjacy nogi w umywalce i zadymiona smoking area (bardziej niz w sobote na niskich ;) ). Na szczescie 3h dosc szybko minely i wsiedlismy w samolot do Bangkoku. Kazdy mial swoj tv i udalo mi sie znalezc...3 odcinki Scrubs (Norbo ;) ). Film o Bali wyszukala Sztanderka a nastepnie oboje usnelismy. Alkohol mialem sile pic tylko w drodze do Dohy ;)



W Tajlandii poznalismy co oznacza azjatycka goscinnosc. Od okienka, do okienka. Potrzebujemy wizy, nie potrzebujemy wizy, musimy isc na tranzyt, musimy isc na 4 pietro, potrzebujemy zdjec, nie potrzebujemy. Ostatecznie skonczylo sie na wyrobieniu wizy (zdjecia robione po ponad 24h na nogach...) Wiza nie byla jedyna potrzebna rzecza, bo kazdy kto chcial wyjsc poza strefe tranzytowa musial przejsc skanowanie termo-czyms co badalo czy aby nie wwozimy swinskiej grypy ;) ogolnie pol lotniska w maskach, strasznie oni bojazliwi ;) Podczas skanowania oczywiscie trzeba bylo wypelnic 10-tysieczny druczek, ktory i tak prawdopodobnie wyladowal chwile pozniej w smietniku. Podczas wypelniania naszego zostalismy zaatakowani przez Francuskojezycznego lidera grupy ekstremistow islamskich z Nairobi, ktorzy prawdopodobnie nie potrafili ani slowa po angielsku. Z poczatku myslelismy, ze chca pozyczyc dlugopis, jednak okazalo sie, ze mamy po prostu im wszystko wypisac. Po wypelnieniu 4 kolejnych swistkow chcialem uciec jednak pani w etnicznym stroju chwycila mnie tak, ze w zasadzie ruszyc sie nie moglem. Kolejne 2 kartki staly sie faktem ;)

W efekcie nie zdazylismy odebrac swoich bagazy, ktorych nie bylo tam gdzie byc powinny. Dwa razy przeszlismy cale lotnisko w ta i wewte az w koncu znalezlismy nasze plecaki. Kolejne X godzin w Bangkoku spedzilismy na najlepszej lawce na calym lotnisku ;) no i ruszylismy na Bali. Tutaj juz wszystko odbylo sie sprawnie, choc oczywiscie druczkow do wypelnienia cala masa ;)

Bilety

Bilety kupowalismy z okolo 2 miesiecznym wyprzedzeniem. Po meczacym researchu wybralismy dosc meczaca opcje, ale wg nas bardzo tania. Wyruszamy z Berlina w piatek wieczorem liniami Qatar Air. Lecimy do Doha w Katarze, gdzie mamy 8h postoju a nastepnie tymi samymi liniami uderzamy do Bangkoku. W stolicy Tajlandii bedziemy mieli kolejne godziny oczekiwania az wreszcie Air Asia zabierze nas do Denpasar czyli na najwieksze lotnisko Bali (jedyne?).

Droga powrotna bedzie mniej wiecej tak samo wygladala, troche mniej czekania w Bangkoku przez Katar do Berlina.

Bilety kosztowaly nas odpowiednio 2300zl za lot Berlin-Doha-Bangkok i 600zl Bangkok-Denpasar. Wszystko oczywiscie w dwie strony.

Byly inne opcje jednak ta wydala sie najtansza. Mozliwe jest znalezienie tanszego lotu Berlin - Bangkok i to zdaje sie bezposrednio z Air Berlin (jakos tak) ale nam kompletnie nie pasowalo polaczenie gdyz bysmy musieli spedzic 24h w Bangkoku co rozbiloby calkowicie wakacje. Przez moment byla tez troszeczke tansza opcja Berlin-Helsinki-Bangkok ale Finn Air postanowil rowno o polnocy jak bylismy sklonni zaczac bookowac bilety zmienic ceny na dwa razy drozsze :)

Loty Berlin-Kuala Lumpur, Berlin-King Kong wychodzily nam duzo drozej jednak zawsze mozna sprawdzic na wypadek gdyby cos sie pozmienialo.

Qatar Airways nigdy nie latalem ale slyszalem wiele pozytywnych opinii. Tutaj jedna z nich:

"Na odprawie stary gruby burkliwy Arab, ale za to na pokladzie - to juz byla baaaajka :-) Obsluga usmiechnieta, przemila, bylo na kim oko zawiesic ;-) Dziewczyny z calego swiata i wszystkich ras. W tym spotkalem tam jedna polska stewke. Samoloty - Londyn-Doha-Londyn A330 - kazdy mial swoje PTV z chyba milionem filmow i seriali (w tym nowosci - i o dziwo - jak na arabska linie - byla tez "tajemnica brokeback mountain") i chyba z 2 milionami albumow (od klasykow po najnowsze), gry video itd itp - nie sposob bylo tego nawet dobrze przejrzec w trakcie lotu ;-) W kazdym fotelu telefon/pilot/gamepad w 1. Fotele w eko mialy podnozki. Jedzenie jak wszedzie na dalekich trasach, alkohole tez. Kazdy pasazer dostawal saszetke (jak kiedys byly takie na szyje) z logo linii , w ktorej byly skarpetki na lot, szczoteczka do zebow i pasta, zatyczki do uszu i zestaw naklejek - naklejalo sie je na oparcie fotela w zaleznosci czy chcialo sie byc obudzonym na posilek czy nie itd
Mega wrazenie zrobilo na mnie podswietlenie kabiny zalezne od pory dnia i funkcji - podczas boardingu ciemny fiolet chyba, potem podczas lotu o zachodzie slonca jakies cieple kolory "zlewajace" sie z oswietleniem na zewnatrz, w nocy granat itd - nie wiem czy dobrze, ale mniej wiecej taka sekwencje zapamietalem ;-)" [SWISSboi]

http://lotnictwo.net.pl/3-tematy_ogolne/17-opinie_i_uwagi_o_liniach_lotniczych/14253-qatar_airways_opinie_i_wrazenia.html

Nie to zeby mnie poczatek jakos interesowal. Dobrze, ze gry beda :) Ok, mialem nadzieje poczytac przewodnik podczas lotu, ale moze sie nie udac ;)

Air Asia=azjatycki Ryan Air. Spodziewam sie takiej samej ilosci miejsca na moje nogi co zwykle...hmm...znaczy sie brak miejsca :(

Nastepne topiki Sztanderka bedzie zapodawac juz wkrotce :)

Ok, zostalo mniej niz 2 tygodnie wiec czas zaczac :)

Planu dokladnego nie mamy i miec nie bedziemy ;) Z Lonely Planet wybralismy trase przeznaczona na wyjazd 2 tygodniowy jednak mamy na calosc 3 tygodnie wiec bedziemy rozciagac i przyspieszac nasze plany wg naszych odczuc. Zaczynamy od Bali, zjezdzamy cala wyspe nastepnie promem na Lombok gdzie nie bedzie za bardzo czasu aby dotrzec do wschodniej, ciekawej, czesci wyspy :( a pozniej uderzamy na jedna z wysepek Gili. Mi najbardziej podoba sie Meno gdzie podobno jest tylko kilka bungalowow i nic wiecej a calosc mozna obejsc dookola w ciagu 1,5h, ale zobaczymy co nam Ptaszyny poleca :)

Nizej, marnej jakosci, zdjecia ze wstepnym planem podrozy:



 

Copyright 2006| Blogger Templates by GeckoandFly modified and converted to Blogger Beta by Blogcrowds.
No part of the content or the blog may be reproduced without prior written permission.